Strony

27 grudnia 2017

Star Wars Legendy - Cienie Imperium: Ewolucja

Lubię wracać do komiksów z Star Wars Legendy, bowiem jest tam bardzo dużo dobrych, przynajmniej z mojego punktu widzenia, pozycji. Nieraz wypadają ciekawiej od obecnego kanonu, choć oczywiście są w nim wyjątki pokroju "Darth Vader", który aż się prosi, aby został zekranizowany. Z "Cieniami Imperium" miałem styczność bardzo dawno temu, jednak nie odebrało mi to grama przyjemności z czytania "Cienie Imperium: Ewolucja". Dalsze losy droida-replikantki imieniem Guri, będącej zabójczynią, na usługach księcia Xizora, są ciekawe. W pewnym punktach odstają mocno od tego do czego przyzwyczaiły nas filmowe Gwiezdne Wojny, ale komiks nadal zachował ich ducha. Niestety nie wszystko tutaj mi się podobało, dlatego sam album ciężko mi ocenić.

Głównym mankamentem jest tutaj kreska, która w moich oczach nie spełniała do końca tego, o czym komiks opowiada. Jeśli idzie o kolorystykę to jest super. Wspomnienia głównej bohaterki są przedstawione w sepii, do tego odpowiednio rozmieszczone dymki z tekstem, a poszczególne kadry są z sobą płynnie połączone. Dzięki temu otrzymujemy obraz przeplatających się wspomnień, o których Guri stara się zapomnieć, ale nie może tego uczynić. Jej oprogramowanie zmusza ją do wykonywania konkretnych poleceń, mimo że wola pragnie czegoś innego. Odnajduje jednak środek do osiągnięcia swojego celu, gdy jej władca umiera. Ten tom właśnie opowiada tą drogę, zaczynając się w momencie gdy Xizor już nie żyje, a Guri pragnie być wolna. Na tym polu fabuła oraz rysunek naprawdę dobrze się spisują i przykuwają uwagę czytelnika.

Prawdziwy problem pojawia się przy scenach akcji, a tych jest od groma. Okładka prezentuje się świetnie, sugerując, ze dostaniemy dynamiczne pojedynki, masę wystrzelonej amunicji i kopczyk trupów. W pewnym sensie tak własnie jest, tylko, że całość wygląda zbyt sztywno i "czysto". W pierwszym wypadku chodzi mi o same kadry w scenach gdzie powinno czuć się dynamikę tego co rozgrywa się na naszych oczach. Postacie są tak sztywno narysowane, że kompletnie tego nie czułem. Kiedy dochodzi do masowej wymiany ognia i trupy padają na lewo i prawo, to całość potrafi być ukazana w 3-4 kadrach, będących pokazem slajdów. Niestety nieudanym pokazem, bo mamy sytuację pokroju: wyciągamy broń, wszyscy strzelają, wiwat mamy zwycięzcę. Trzy ujęcia i koniec. Żadnego przejścia między nimi, żadnej dynamiki, nic. Równie dobrze moglibyśmy walczyć przeciwko makietom i miałoby to więcej akcji.


Kolejny problem, jest dużo poważniejszy, bo mocno psuł mi przyjemność lektury tego albumu. Mimo masowej rozwałki, kraks, przemierzania przez Guri bagien i walk z potworami, Kobieta ani razu się nie ubrudziła. Pal licho, ze właśnie wyszła z grzęzawiska, zaraz potem zaatakował ją stwór, z którym stoczyła bardzo trudną walkę. Ma podarte, do tego w seksowny sposób, ciuszki i... tyle. Zero brudu, krwi, ran, błota czy nawet gałązki we włosach. Takie zagrywki mamy niestety przez cały komiks i dotyczą one wszystkich postaci. Mogą się one walać w smarze, a po wszystkim na ich ciele i ubraniu nie będzie odrobiny brudu. Dosłownie tylko w jednej scenie widzimy niewielką plamę krwi, po tym jak delikwentowi... niemal wyrwano serce. Poważnie? Te cukierkowe, niemal lalkowe, wiecznie czyste oblicza, doprowadzały mnie do frustracji. Nie pasowało to kompletnie do konwencji fabuły, gdzie trup ściele się gęsto, a postacie nieraz babrają się w szambie.

Na plus należy zaliczyć jednak sam scenariusz. Potrafi kilka razy zaskoczyć, jest trochę nietypowy jak na Gwiezdne Wojny i ma ciekawych bohaterów. Do tego dobrze rozlokowany humor, głównie w postaci wtrętów Hana Solo i jego przekomarzań z Leią. Niezła z niej zazdrośnica, ale nie ma co się dziwić, skoro Han co chwila, choć faktycznie nie z własnej winy, wpada w objęcia młodych kobiet. Dodawszy do tego Lando Calrissiana oraz kilka innych postaci, dostaniemy rasowe widowisko z świata Star Wars, proszące się o ekranizację. Zresztą sam finał jest świetny i chętnie bym poczytał o dalszych losach Guri.


Mimo moich zastrzeżeń co do rysunku, który z podanych wcześniej powodów mnie nie kupił, to komiks czytało mim się dobrze. Miła, lekka lektura, trochę nietypowa jak na to uniwersum, o ciekawie nakreślonym głównym wątku. No i finale, który bezie w pełni zrozumiały, tylko dla osób mocniej siedzących w Star Wars. Mimo wszystko, nawet osoby nie mające z tą marką zbyt wiele wspólnego, mogą spokojnie sięgnąć po ten album, czerpiąc z niego sporo dobrej lektury. Nie powiem, aby ten komiks zmienił mój pogląd na Star Wars i że będę nagle kolekcjonować komiksy z tego uniwersum, ale przyjemnie się go czytało.