Strony

29 grudnia 2017

Filmowy Piątek: Wielka draka w chińskiej dzielnicy

John Carpenter ma w swoim dorobku naprawdę różne gatunkowo produkcje. Od komedii do horrorów. Jedne są zrobione dla czystej parodii inne podchodzą do poruszanego tematu poważnie. "Wielka draka w chińskiej dzielnicy" to klasyczna komedia akcji, jednak nie taka głupia, jak mogłoby się z pozoru wydawać. Scenariusz do tego filmu przeszedł ogrom zmian. Najpierw miała to być kontynuacja "Przygód Buckaroo Banzai. Przez ósmy wymiar", potem komedia osadzona w klimatach westernu, a ostatecznie narodziło się to, co po dziś dzień możemy oglądać na srebrnym ekranie. Komedię omyłek, przewlekaną scenami wschodnich sztuk walki, chińskimi bóstwami i demonami oraz magią. Jest tu wszystko, a co najciekawsze, scenariusz nie tylko ma sens, ale i postacie działają, choć nie zawsze, logicznie. zapraszam was zatem do wędrówki w przeszłość, do jednego z ciekawszych eksperymentów komediowych Johna Carpentera.

Głównym bohaterem jest kierowca ciężarówki, imieniem Jack Burton, grany przez Kurta Russella. Facet podczas jednej z tras trafia do Chinatown, gdzie wygrywa pokaźną sumę pieniędzy podczas zakładów w lokalnej grze. Jego przyjaciel chce się odegrać i na swoje nieszczęście przegrywa zakład. Nie mogą spłacić Burtona, obiecuje, że da mu pieniądze jak tylko wróci z lotniska, gdzie ma odebrać swoją narzeczoną. Burton jednak nie ufa koledze i postanawia go zabrać na lotnisko. Tym samym obaj mężczyźni pakują się w sam środek wojny chińskich gangów, po tym jak uprzednio jeden z nich porwał wspomnianą wcześniej narzeczoną. Na domiar złego na ziemię zstępują demony, które pragną zyskać materialne ciało. Burton staje naprzeciw niezrozumiałym siłom, nie starając się nawet pojąć o co chodzi w całym tym bałaganie.


"Wielka draka w chińskiej dzielnicy" to swoista parodia, wyśmiewająca w ciekawy sposób kino karate, które mocno dominowało w latach 70-tych i 80-tych XX wieku. W wielu takich filmach, szczególnie produkcji azjatyckiej, odchodziły rzeczy nie z tej ziemi. Widowiskowe walki były połączone z chińskimi mitami, ludowymi legendami i fantazyjnymi pomysłami reżyserów czy scenarzystów. Sporo z tych produkcji już w swoich czasach budziła śmiech u widzów, aczkolwiek spora grupa prezentowała naprawdę przyzwoity poziom. Część z nich wręcz wysoki, jak np. "Krwawy sport", pierwszy "Karate Kid", "Policyjna opowieść" albo "Pijany mistrz". Szczególnie dwa ostatnie filmy zasługują na uwagę, ponieważ występuje w nich Jackie Chan, będący świetnym aktorem i kaskaderem w jednym. Właśnie do takich produkcji nawiązuje omawiane tutaj dzieło Carpentera.

Widać to na każdym kroku, a szczególnie w scenie na lotnisku, czy bijatykach pomiędzy poszczególnymi grupami. Już pierwsze wielkie starcie pomiędzy dwoma gangami, to popisy kaskaderskie, masa wystrzelonego ołowiu oraz fantazyjne pojedynki. Zresztą w całym filmie pada niemal 50 trupów (dokładnie 46), co sprawia, ze jest to jeden z "najbrutalniejszych" obrazów Carpentera. Co jak co, ale trzeba reżysera pochwalić w tym miejscu za efekty specjalne, popisy kaskaderskie oraz scenografię. Z jednej strony otrzymujemy wyśmianie filmów "kopanych", z drugiej mamy wręcz ich uwielbienie. Cudowna jest scena gdy na plac boju przybywają trzy demony w ludzkiej postaci, co u widza wywołuje śmiech, ale jednocześnie pasuje do całej konwencji filmu.


Tutaj w końcu wkracza Kurt Russell i grany przez niego bohater. Burton jest czymś na kształt interaktywnego widza w grze, której kompletnie nie rozumie. Staje się on tym samym pomostem pomiędzy widzem, a scenariuszem filmu.  Jego postać wielokrotnie zachodzi w głowę, czy to czego jest świadkiem dzieje się naprawdę. Zadaje pytanie dokładnie takie same jak widz, po czym przestaje się starać zrozumieć zagmatwaną sytuację i próbuje jedynie skopać dupsko "temu złemu" (kimkolwiek dupek jest), ocalić narzeczoną kumpla, odzyskać swoją kasę (i ciężarówkę) oraz zwiać najszybciej jak to możliwe. Świetnie pokazuje to finałowa scena, gdy cała draka dobiegła już końca. Łamie chyba wszystkie możliwe stereotypy związane z kinem akcji, gdzie samotny bohater ratuje sytuację. 

Zresztą scen humorystycznych jest tutaj od groma. Skonstruowano je jednak tak, aby cały film był komedią akcji, nie zaś pastiszem pokroju "Nagiej broni" albo "Czy leci z nami pilot?". Nie. To nadal jest film akcji, pełen zwrotów fabularnych, zawirowań i skeczy sytuacyjnych. Do tego część z nich, powiedzmy że faktycznie mogłaby mieć miejsce w realnym życiu, gdyby do podobnej draki doszło. Szczególnie, że główni bohaterowie to zwykli ludzie. Kierowca ciężarówki, właściciel restauracji, albo dziennikarka. Rzuceni nagle w wir paranormalnych wydarzeń oraz walk gangów, robią to co każdy zdrowo myślący człowiek - zwiewają. Potem jednak zbierają się w sobie, aby uratować narzeczoną właściciela restauracji. Ta komedia omyłek jest tutaj rewelacyjna, a co ciekawsze, całość ma więcej sensu niż cały scenariusz "Ostatniego Jedi".


Kolejnym dużym plusem w tym filmie są kostiumy. Tu mamy sytuację podobną do tej co przy popisach kaskaderskich. Z jednej strony kicz, z drugiej świetnie oddają to co widzimy w klasycznych filmach z kopniakami w roli głównej. Ta malownicza mieszanka naprawdę wypada tutaj dobrze i pasuje do całego obrazu. Utrzymuje też widza w przekonaniu, że to co ogląda nie jest pastiszem, a komedią akcji. "Wielka draka w chińskiej dzielnicy" to naprawdę bardzo dobry film. Nie doskonały, nie jakiś przesadnie rewelacyjny, mimo wszystko bardzo dobry. Przez te wszystkie lata nie utracił swego uroku, nadal pozostając tym czym miał być od początku. Właśnie za to jego autorom należą się wielkie brawa.