Strony

9 marca 2017

Rani #3: Niewolnica

W recenzjach poprzednich tomów "Rani" stwierdzałem, że seria mocno przypomina mi popularny serial telewizyjny "Niewolnica Izaura". Do tego fabuła niczym nie zaskakiwała, choć całość czytało się przyjemnie. Po trzecim tomie muszę delikatnie zweryfikować mój pogląd, gdyż teraz komiks przypominał mi mocno pierwszy sezon serialu "Burdel", który również recenzowałem jakiś czas temu. Miejscami wręcz ma się wrażenie jakby sceny były żywcem wycięte z francuskiego filmu o paryskim burdelu dla zamożnych. Co jednak je różni? Cóż, trzeci tom "Rani" dzieje się w Indiach we francuskiej faktorii Mahe, zaś główna bohaterka nie pochodzi z niższych warstw społecznych, a szlachty i została zdradzona.

Największą wadą komiksu jest element, który już pojawiał się wcześniej - brak wyczucia upływu czasu. Mimo, że bardzo dużo się tu dzieje miałem wrażenie jakby od przybycia głównej bohaterki Jolanny de Valcourt, która obecnie ukrywa swą tożsamość pod imieniem zmarłej towarzyszki niedoli Jeanne Dubois, do jej finału rozegranego w domu uciech minęły góra 3-4 dni. Tymczasem akcja rozgrywa się bez mała kilka miesięcy, no w najlepszym wypadku luzem z sześć tygodni. O ile ktoś uwierzy w kilka "naciągnięć" względem osi czasu. Akcja komiksu zaczyna się od przybycia statku z kobietami skazanymi na sprzedaż w niewolę, do francuskiej faktorii w Mahe. Tam Jolanna, czy też obecnie Jeanne, zostaje kupiona przez właścicielkę lokalnego burdelu, ale czytelnik od razu poznaje prawdę o tym kto stał za ową transakcją. Jolanna oczywiście buntuje się, co kończy się pewnymi konsekwencjami oraz nieoczekiwanym zwrotem wydarzeń.


W tym momencie jeśli ktoś oglądał wspomniany wcześniej serial "Burdel" to w praktyce niemal całkowicie przewidzi całą fabułę. Zresztą i bez tej wiedzy nie jest to zbyt trudne. Łatwo domyślić się kto tutaj knuje spisek, jakie ma zamiary oraz co niebawem uczyni. Z drugiej strony to nie przeszkadza. "Rani" jest bowiem jak klasyczna telenowela południowoamerykańska - wiesz co się wydarzy, ale i tak oglądasz bo akcja jest poprowadzona ciekawie i wciąga. Dlatego bez żadnych oporów jestem wstanie wybaczyć Van Hamme'owi podejście do scenariusza, szczególnie po zastosowaniu przez niego kilku ciekawych zwrotów akcji oraz naprawdę interesującemu zakończeniu.

Co zaś się tyczy strony graficznej to jest jedna rzecz, która mnie frustruje, choć w pewnym stopniu też do niej przywykłem. Chodzi o twarze postaci zdające się nie wyrażać emocji. Mam ciągle wrażenie jakby były ich pozbawione i statyczne. Owszem widać tam nieraz łzy, uśmiech czy grymas złości, ale mimo wszystko całość sprawia wrażenie sztuczności przez co nie wyczuwam tych emocji w trakcie lektury. Może to tylko moje osobiste preferencje co do formy rysowania tego elementu, jednak prace Francisa Vallesa jako całość bardzo mi się podobają. Natomiast bardzo chwalę sobie kolorystykę wykonaną przez Christiana Favrelle'a, który tchnął sporo życia w całą serię. Tak naprawdę to dzięki niemu głównie po nią sięgam, gdyż za jego sprawą dobrze czyta się prosty scenariusz rodem z telenoweli.


"Niewolnica" to dobry podtytuł tego odcinka serii, zaś kolejny "Kochanka" sprawia, że łatwo domyślić się kto będzie w głównym kręgu zainteresowań. Choć może Van Hamme czymś nas zaskoczy. "Rani" to nadal dobry serial - nie wybitny, ale też nie nudny, zwyczajnie dobry. Prosta opowieść jakich wiele, którą miło się czyta pomiędzy poważniejszymi komiksami. W sam raz dla miłośników telenowel oraz osób chcących poczytać coś lekkiego i niezobowiązującego. Z tych powodów ciekawi mnie kontynuacja i z pewnością wytrwam do końca serii, a też nie wykluczone, że od czasu do czasu będę do niej wracał.