Ostatnio coraz rzadziej sięgam po jakikolwiek film w telewizji. Bardziej opłaca się wypożyczyć płytę DVD z czymś konkretnym czy kupić jakiś film w stoisku z tanimi gazetami sprzed miesiąca, gdyż zapewnią one częściej więcej frajdy niż to co serwują kanały TV. Czasem jednak coś mnie podkusi i włączę "kolorowe pudełko", późno w nocy szukając tytułu o którym nigdy wcześniej nie słyszałem. W taki oto sposób trafiłem swego czasu na Autopsy, dzięki czemu straciłem 70 minut swego życia. Jedyną zaletą filmu był fakt że piwo, które sobie tego dnia kupiłem, smakowało mi wyjątkowo dobrze.
Akcja filmu dzieje się w Luizjanie zaraz po obchodach Mardi Gras – czyli obchodzenia ostatniego dnia karnawału, w sposób iście dekadencki. Grupa pięciu studentów w drodze powrotnej ma wypadek i potrąca przechodnia odzianego tylko w szpitalną piżamę. Niedługo potem zjawia się staromodna karetka, a dwaj nad wyraz dziwni i niekompetentni sanitariusze, tłumaczą młodzikom, że ów ranny jest zbiegłym ze szpitala pacjentem. Oferują oni też pomoc studentom, na co ci oczywiście ochoczo przystają, niczego nie podejrzewając. W ten oto sposób piątka przyjaciół trafia do złowieszczo wyglądającego szpitala Miłosierdzia, którym zarządza szalony doktor.
Jak to zwykle bywa w tego typu produkcjach, fabuła nie niesie niczego odkrywczego powtarzając sprawdzone schematy z bliźniaczych produkcji. Niemniej tym razem wyszło to autorom filmu porażająco żałośnie. W zasadzie nie wiem co wypadło gorzej w całej produkcji – beznadziejna gra aktorska czy wybitnie słabo napisany scenariusz. W obu przypadkach brak wprawy razi co chwilę oczy i człowiek się zastanawia po cholerę ogląda taki szmatławiec. Fabuła nie zawiera żadnych zwrotów akcji, jest totalnie przewidywalna, a nuta strachu uciekła chyba z planu w momencie kiedy reżyser po raz pierwszy krzyknął słowo "Akcja". Aktorzy do tego wszystkiego dorzucili swoje trzy grosze, odbębnili przed kamerą stereotypową gromadkę, głupich studentów co to sami się pod nóż pakują, po czym zainkasowali swoje gaże i prawdopodobnie przepili, aby odreagować nadmiar głupoty. Nie mogę tylko pojąć jakim cudem Robert Patric, znany zapewne szerszej publiczności jako T-1000 z Terminatora 2, dał się namówić na zagranie w tym czymś. Aktor mający na koncie sporo świetnych ról drugoplanowych, w moim odczuciu nie powinien w ogóle interesować się tak niskimi projektami, bo przez to tylko rozmienia swój talent na drobne, psując własny wizerunek.
Jeśli idzie o same sceny gore to widać, że reżyser nie miał na nie pomysłu. Zgapił kilka sprawdzonych schematów z innych produkcji, stworzył jedną kompletnie nierealną i groteskową finalna scenkę, po czym uznał swój pokraczny twór za gotowy. Przez cały seans ani razu nie idzie się przestraszyć, bo widz doskonale wie co się zaraz stanie. Na dokładkę całość polano bezpłciową ścieżką muzyczną, która w zasadzie występuje, ale jej nie ma. Jedyne co miejscami naprawdę wypada dobrze to zdjęcia, zwłaszcza te przedstawiające puste korytarze szpitala. Co prawda od razu nasuwa się myśl "Co ta banda kretynów robi jeszcze w tym szpitalu, zamiast zwiewać ino dalej", niemniej same zdjęcia tworzą naprawdę miły klimat osaczenia i słabości ofiary. Jednak to o wiele za mało aby całość mogła się podobać.
Autopsy utwierdziło mnie w przekonaniu, że telewizja stoczyła się kompletnie na dno i nie potrafi serwować już nic wartego uwagi. Brakuje mi czasów kiedy leciały serie pokroju Opowieści z krypty czy inne tego typu produkcje, na których człowiek mógł się dobrze bawić, ale również i trochę przestraszyć. Teraz poza już do bólu ogranymi powtórkami, producenci prezentują nam totalnie niszowe "dzieła", które w ogóle dziw że znajdują sponsorów na ich powstanie. Czasem się trafi jakiś udany film pokroju Ciernia czy Drzwi, ale to już naprawdę rzadkość. Natomiast Autopsy nie polecam nikomu. Co prawda istnieją na rynku jeszcze gorsze produkcje niż ten gniot, jednak nie jest to jakimś szczególnym pocieszeniem. Wolałbym aby lepiej tego typu filmy po prostu nie powstawały.