Strony

9 grudnia 2016

The Curse of the Black Dice

Piraci i kości jakby nie patrzeć mocno do siebie pasują. Jednak tym razem nie chodzi o czaszkę i skrzyżowane piszczele, łopoczące na fladze tylko kostki do turlania. The Curse of the Black Dice to gra kooperacyjna, skierowana raczej do familii, oparta na mechanizmie dopasowywania wyników z kostek do tego co mamy na "planszy". Produkcja prosta, szybka i przyjemna, z, o dziwo, wyważonym poziomem losowości. Co nie oznacza, że pech nie zagra nam czasem na nosie, jednak w większość wypadków wszystko zależy od naszego planowania. W unboxingu przedstawiłem zawartość pudła, teraz zajmę się podsumowaniem całej zabawy jaką daje gra.

Zacznijmy od tego, że lepiej bawimy się w większym gronie, gdyż wtedy można zawierać kruche oraz krótkotrwałe sojusze. Ktoś z kimś się dogada aby innemu zaszkodzić, a potem ta osoba odbije piłeczkę wykonując zupełnie inną akcję. To daje sporo frajdy podczas rozgrywki, czego nie uświadczymy w trybie dwuosobowym. Tam tego brakuje, choć sama gra, od strony czysto mechanicznej, jak najbardziej działa do tego wyjątkowo sprawnie. Jednak zasada "Im nas więcej, tym weselej" przy tym tytule sprawdza się idealnie. Dlatego polecam sięgnąć po grę jeśli będziemy mieć pewność, że zagramy w komplecie, czyli 4 osoby.

Celem gry jest zebranie jak największej ilości złota i dopłynięcie do portu w jednym kawałku. Przy czym gra nie daje nam możliwości walki pomiędzy graczami, a pojedynkujemy się z samą grą. Właśnie dlatego rozgrywka czteroosobowa jest najciekawsza, bo The Curse of the Black Dice to tak naprawdę gra kooperacyjna, gdzie gracze mimo wszystko rywalizują ze sobą. Naszym zadaniem jest rozegranie całego scenariusza, zaś każdy z nich ma swoje specjalne zasady odnośnie nagród i kar za wykonanie lub sknocenie poszczególnych misji. Poza tym każde z zadań ma inne wytyczne co do finału i warunków ukończenia gry.


Po wybraniu scenariusza ustawiamy jego planszę na środku stołu, zaś każdy z graczy dostaje w jednym kolorze określoną liczbę kostek. Im nas mniej tym mniej kości. Podobnie sprawa wygląda w wypadku kości przygody (czarnych). Dobieramy specjalne znaczniki (o ile występują), ustawiamy 4 kafelki załogantów obok planszy wylosowane z puli załogi i każdy z grających dobiera dwa żetony rumu. W pojedynczej turze najpierw rzucamy czarnymi kośćmi i przypisujemy je wedle symboli do poszczególnych misji. To określa ich siłę i poziom trudności aby zakończyć (wspólnie) zadanie sukcesem. Może się zdarzyć tak, że jakieś zadanie będzie nieczynne ponieważ na kostkach nie wypadnie ich symbol. Wtedy blokujemy je odpowiednim żetonem i gracze nie rozpatrują tego zadania.

Teraz jest najdłuższy etap z całej zabawy, czyli rzucanie kostkami graczy i dokładanie ich do przygody. Każdy gracz wykonuje swoją turę osobno. najpierw rzuca kośćmi, następnie musi wybrać z nich wszystkie na których widnieje jeden symbol i przypisać je do odpowiedniej misji. Pozostałe kostki odkłada na bok i przekazuje kolejkę nowej osobie. Gdy ponownie będzie jego tura, rzuca kostkami jakie zostały mu w puli i znów wybiera te z jednym symbolem dopisując do planszy. Za pomocą żetonów rumu możemy przerzucać kości, korzystać z specjalnych zdolności załogi i tak dalej.


Właśnie na tym polega cały urok tej zabawy, bowiem czasami opłaca się nie wykonać jakiejś misji. Owszem, zaszkodzi to nam, ale nasze bogactwo sprawia, że damy radę przetrwać, zaś nasi przeciwnicy nie będą mieli już tak łatwo. W tym miejscu pojawia się też pewien wredny mechanizm. Zadania zawsze rozpatrujemy od lewej do prawej. Jest wykonane jeśli przypisaliśmy tyle samo kości graczy (lub więcej) względem umiejscowionych w nim kości czarnych. Sukces oznacza pozyskanie profitu, przegrana zaś karę oraz przerzut nadmiarowymi kośćmi. Te przypisujemy tylko do zadań jeszcze nie rozpatrzonych, więc gdyby wypadły symbole czegoś co mamy już za sobą, to uznajemy je za puste. Ten dodatkowy element może nieraz sporo popsuć zarówno nam jak i naszym przeciwnikom, jednak umiejętne wykorzystanie go może nam dać przewagę. Oczywiście zawsze istnieje pewne ryzyko, jednak bez tego nie byłoby zabawy.

The Curse of the Black Dice to naprawdę fajna, familijna gra kościana, gdzie uczymy się zarówno kooperacji jak i rywalizacji. Nie jest trudna czy droga, a do tego wpada w oko, zawiera ogrom unikalnych kostek oraz świetnie nadaje się zarówno dla niedzielnych graczy jak i tych nieco bardziej zaawansowanych. Warto się tym tytułem zainteresować, jeśli lubimy klimaty korsarzy oraz gry rodzinne i nie przeszkadza nam losowość. Ta tutaj jest mocno wyważona, bo w zasadzie zawsze możemy coś zrobić i jedynie w sporadycznych sytuacjach może zdarzyć się, ze pech zaważy na naszym losie. Zresztą wtedy możemy pociągnąć całą załogę na dno z nami. Jeśli kompani spytają dlaczego, to możemy odpowiedzieć tylko jedno: "W imię zasad..."

Plusy:
* wyważona losowość
* solidne wykonanie
* różne scenariusze
* niski próg wejścia
* kooperacja i rywalizacja w jednym
* uczciwa cena

Minusy:
* losowość może odstraszyć część osób
* czasem "pech" ma coś do powiedzenia
* w dwie osoby potrafi być nudno