Kiedy pewnego razu na Sci-Fi Chanel, obejrzałem Serenity, będący filmem zamykającym serial Firefly, stwierdziłem że być może natrafiłem na stację telewizyjną
puszczającą od czasu do czasu ciekawe filmy i seriale. Pewny więc swego po jakimś czasie
wyszukałem sobie nowy cel, który przykuł moją uwagę plakatem. Był to Szkolny areszt.
Opis nie szczególnie zachęcał, ale stwierdziłem "Co mi tam, raz się
żyje". Niestety kiedy rozsądek krzyczy "Stój", naprawdę należy go
posłuchać.
Mamy lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Grupa licealistów Podczas
głupiego kawału zamykają w piecu swego kolegę, który ginie w
płomieniach, gdy przypadkowo dochodzi do zaprószenia ognia. Akcja przeskakuje do czasów
współczesnych, gdzie do tej samej szkoły przyjeżdża nowa nauczycielka historii,
akurat w dniu trzydziestej rocznicy tragicznego wypadku. Kiedy po
południu cała szkoła jedzie na mecz, w budynku pozostają jedynie
uczniowie którzy otrzymali szkolny areszt, oraz dwoje nauczycieli. Na
zewnątrz rozpętuje się złowieszcza burza, a duch tragicznie zmarłego
ucznia rusza po swoją krwawą zemstę.
Tradycyjnie, jak to w tego typu produkcjach bywa, ofiary demonicznego
poltergeista pakują się prosto w jego mordercze łapki, całkowicie
lekceważąc wszelkie złe omeny. Niemniej w Szkolnym areszcie
nie głupota postaci powoduje grymas rozczarowania na twarzach widzów, a
katastrofalna gra aktorska i do totalnie bezsensowne kwestie dialogowe. Nie
wiem gdzie szukano "talentów" mających grać w tym filmie, ale chyba nie
w szkole aktorskiej. Praktycznie każdy z aktorów dał ciała i pokazał, że
czeka go jeszcze wiele lat ciężkiej pracy, zanim w ogóle osiągnie
choćby namiastkę poziomu Rysia z Klanu.
Scenarzyście natomiast należą się ostre kije po łapach za to jak
zniszczył naprawdę ciekawy pomysł na młodzieżowy horror. Sama idea
produkcji nie jest oczywiście niczym nowym, niemniej poszczególne jej
rozdziały tworzą w całokształcie naprawdę ciekawą historię grozy. Gdyby
jeszcze kwestie dialogowe były ciekawe lub co ważniejsze miały ręce i
nogi oraz nie kończyły się w połowie przypadków przekleństwami, to nawet
mimo kiepskiej gry aktorskiej film obejrzałoby się ze smakiem.
Zwłaszcza, że w kilku miejscach mamy nawet ciekawe zwroty akcji, choć
niejednokrotnie przewidywalne. Do tego finał jest bardzo dobrze zaprojektowany i ciekawy, świetnie tłumaczący wiele wydarzeń jakie mają miejsce w filmie.
Czarę goryczy przepełniają beznadziejne efekty specjalne. Nie wymagam od
komercyjnych produkcji telewizyjnych efektów komputerowych na skale
Bay'a, ale jednak mogłyby prezentować choć taki poziom jak w Serenity czy choćby Battlestar Galactica.
Zamiast tego mamy coś pokracznego, co przypomina bardziej dzieło raczkującego
informatyka z podstawówki, który dopiero uczy się instalować Windowsa.
Na tle tego wszystkiego widnieje postać Davida Carradine
któremu film jest dedykowany. Zawsze miałem wielki szacunek do tego
aktora i za cholerę nie rozumiem jakim cudem dał się namówić do udziału w
tej produkcji, do tego u schyłku swych dni, gdyż film miał premierę
niecały rok po jego śmierci. Ostatecznie nie polecam Szkolnego aresztu, natomiast na przyszłość będę starał się bardziej uważnie dobierać telewizyjny repertuar.