Gdy obejrzałem zwiastun, zrodziły się we mnie nadzieje na ciekawy dramat
erotyczny, europejskiego kina. Plakat również zachęcał, wykonany w
ładnym czarno-białym stylu z czerwonymi butami, które przykuwały wzrok
już z daleka. Niestety czar rozpoczęty pierwszymi minutami, bardzo
szybko zaczął ginąć, aby ostatecznie przerodzić się w niesmak. Film
zamiast być kontrowersyjnym, jak dla mnie był po prostu czystą
anty małżeńską propagandą, zrównującą życie dwojga ludzi do uciech w
burdelu, wychwalając przy tym zawód ekskluzywnej prostytutki. Jak łatwo można się domyślić, nie tego się spodziewałem. Przy czym dałbym radę przełknąć walkę z instytucją małżeństwa, jednak forma w jakiej to zrobiono w filmie oraz usprawiedliwienie działań głównej bohaterki woła o pomstę do nieba.
Największy zarzut mam do źle napisanego scenariusza. Posiada masę niedoróbek,
dziur i niedomówień. Czasem bije z niego taki nonsens, że aż boli, przy czym nie można tutaj zrzucić winy na rozchwianą psychikę głównej bohaterki będącej seksoholiczką. W efekcie czego nawet ten element w pewnym stopniu spłycono.
Finalnie skutkuje to tym, że postacie zachowują się jakby wszystkie nawiały z
wariatkowa i pod płaszczykiem codziennego życia, co jakiś czas dają pokaz totalnie absurdalnych i paranoicznych zachowań. Przykład choćby męża Val (tytułowa nimfomanka), który jest słodki, miły i czuły a
potem ni z gruszki ni pietruszki, zamienia się w władczego tyrana, który
bez wahania zakatowałby żonę. Nie było wcześniej żadnych przebłysków
takiego zachowania, po prostu jakby scenarzyście nagle się odwidziało i
zmienił małżonka w bestię. Być może miało to budzić zaskoczenie u widza, jednak
tak się nie stało gdyż brak tu zwyczajnie podłoża pod takie zachowanie. Byłoby one zrozumiałe u głównej bohaterki, ale nie u wszystkich postaci jakie spotykamy w filmie. Innym wielkim błędem są "mądrości" babci Val
czy jej najlepszej przyjaciółki. Stwierdzenie, że należy korzystać z
życia i robić to co się chce, wliczając to (dosłownie) orgie seksualne jakoś mnie nie przekonuje. Szczególnie gdy postać podpiera się hasłem - jestem dorosła, mogę robić co mi się żywnie podoba nie ponosząc przy tym konsekwencji własnych decyzji. Natomiast gdy Val zrównuje małżeństwo z pracą w burdelu w skali jeden do jeden, to czuję się totalnie skołowany i zniesmaczony. Jeśli taka jest obecna wizja małżeństwa,
to ja wolę zostać przy stereotypach. Umiem zrozumieć, że znudzona albo zaniedbana żona znajdzie sobie kochanka, ale "rypanie" się z mężem jak z klientem to zdecydowanie za dużo.
Innym mankamentem filmu jest nieudolne zobrazowanie postaci Val, która z jednej strony jest uzależniona od
seksu, z drugiej nawet nie stara się z tym walczyć, tylko wpada do
majtek coraz to innych facetów. A gdy ci wcześniej lub później ją
zranią, zwala winę na życie. Po czym nagle dochodzi do wniosku, że to
jej wina, ale cóż seks jest ważniejszy i tak musi być. Ten proces pojawia się kilkukrotnie w filmie, przez co zwyczajnie nuży, a co więcej nie jest niczym wytłumaczony. W tym momencie
poczułem, że kobieta z takim podejściem nie ma za grosz szacunku do
siebie. To tak samo jak mężczyzna chodzący do prostytutek bo boi się
poszukać kogoś na poważnie. W efekcie Hiszpanie pokazali, że lepiej
płacić za seks niż kogoś pokochać i na poważnie się z nim związać. Wszak to wymagałoby odpowiedzialności, a ta w filmie jest mocno piętnowana, nie tylko przez główną bohaterkę.
Jedynym plusem w obrazie Molina są zdjęcia, muzyka oraz same akty seksualne. Nie mamy tu
do czynienia z pornografią tylko z wysublimowaną erotyką, okraszoną
nastrojową muzyką. Całość w fenomenalny sposób uwieczniają zdjęcia. Na tym polu film broni się na wszystkich frontach, gdyż technicznie jest niemal genialny. Owszem czasem pojawi się bardzo delikatny zgrzyt i przeskok pomiędzy scenami, który mógł być zrobiony lepiej, ale i tak nie zwracamy na to zbytnio uwagi. Szkoda tylko, że tak dobrze wyreżyserowany film w warstwie wizualnej jest kompletnie skopany pod kątem scenariusza.
Dziennik nimfomanki może jednym się podobać innych nadmiernie szokować. Mnie zwyczajnie wynudził. Oglądałem go w kinie podczas polskiej premiery i wróciwszy do niego teraz po tylu latach, nadal odbieram go tak samo. Nie jestem zbyt religijnym człowiekiem, jednak ciężko mi pozytywnie odebrać ten wypaczony obraz małżeństwa przyrównanego do burdelu dla bogaczy. Nie odczułem też elementu uzależnienia od seksu głównej bohaterki, bo tak naprawdę w tym filmie wszyscy są seksoholikami i gdyby mogli bzykaliby się w każdej sekundzie swego życia. Najlepszym podsumowaniem całego obrazu jest chyba scena gdy jeden z "klientów" oświadcza się dziewczynie, po spotkaniu się z odmową gwałci ją, a następnie ponownie wyznaje jej swoją miłość. Czy trzeba dodawać więcej?