Strony

12 stycznia 2015

Lucy

Luc Besson ostatnimi czasy, w moich oczach, partoli swoje filmy. Ostatni naprawdę dobry obraz jego autorstwa, który przykuł mnie do fotela w kinie i przed monitorem w domu (nie posiadam bowiem telewizora), była Uprowadzona z udziałem Liam Neesona. Niestety i ten film zamienił w taśmówkę, która jest coraz mniej ciekawa. Dlatego po Lucy sięgnąłem dopiero w w momencie gdy pojawiła się jej premiera DVD, bo wolałem wydać kilka złoty na wypożyczenie płyty niż ponad dwadzieścia na bilet, szczególnie że zwiastun mnie jakoś zbytnio nie porwał. Co prawda sam temat jest przedni i daje bardzo rozległe pole do popisu, zarówno od strony teorii naukowych (przy czym kluczowe jest tu słowo teoria, co podkreślono nawet w filmie) jak i czystej fikcji. Wypadło jednak tak jak się spodziewałem, czyli słabo, choć nie totalnie mizernie jak przy 72 godzinach (3 Days to kill), ale o tym innym razem. Czym zatem w moim odczuciu jest Lucy, w którą wcieliła się Scarlett Johansson, jedna z lepszych i seksowniejszych aktorek obecnych czasów. Cóż... mieszaniną ciekawych pomysłów i totalnie poronionych zdarzeń sytuacyjnych.

Akcja filmu zaczyna się niewinnie, koło wielkiego hotelu dla bogaczy. Tytułowa bohaterka ma dostarczyć walizkę niejakiemu Panu Jang, który nie chowa się z swoimi zamiarami. Rozwala nowo poznanego chłopaka dziewczyny, wyłazi z pokoju gdzie właśnie skończył szlachtować kilku gości i dryluje czaszkę ćpuna, któremu wcześniej kazał zażyć dziwny narkotyk, przyniesiony w walizce przez niczego nieświadomą Lucy. Następnie dziewczyna zostaje pojmana i budzi się po kilku godzinach w pokoju, z opatrunkiem na brzuchu. Okazuje się że ma ona posłużyć jako "żywa paczka" przemycając do Europy dla Pana Jang narkotyki. Niestety nim trafia do samolotu, zostaje brutalnie pobita przez ludzi handlarza prochami, w wyniku czego torebka w jej brzuchu pęka i zawartość dostaje się do krwiobiegu, dziwnie reagując z jej komórkami. Od tej chwili Lucy zaczyna stopniowo operować coraz większą powierzchnią swego mózgu w jednej chwili. Nie wiedząc co ma zrobić, rusza do Paryża aby odszukać profesora Normana, który jest znanym neurologiem.

Dużo osób, jeszcze przed premierą filmu, zarzucało produkcji totalny nonsens, jakoby człowiek wykorzystywał tylko 10% swego mózgu. Na forach prześcigano się w najróżniejszych teoriach "naukowych", udowadniających jakim to ignorantem jest reżyser, za wyżej wymienione stwierdzenie. Inni oczywiście brali stronę Bessona i prowadziło to bezowocnej wojny na słowa. Jednak chyba mimo niefortunnego hasła na plakacie, spora część widzów nie załapała tezy reżysera, która mówi że człowiek wykorzystuje raptem 10% potencjału swego mózgu, przez co w jednej chwili nie może mieć aktywnych wszystkich jego obszarów. Gdyby jednak to odblokował, to mógłby "widzieć" więcej i bezpośrednio wpływać na przemianę struktury materii, fal energetycznych wszelkiego rodzaju i tak dalej. W czystej teorii, co jest podkreślane przez niemal cały film, jest to realne. Zatem gdy podejdziemy do Lucy z takim nastawieniem, scenariusz w tym aspekcie ma sens oraz jest poprowadzony całkiem ciekawie.

Niestety w powyższe zagadnienie Besson wpakował totalnie nonsensowne sceny walk, które nie są ani efektowne ani logiczne. Finałowa potyczka pomiędzy policją Paryża a gangsterami jest tak surrealistyczna, że aż śmieszna i to w negatywnym tego słowa znaczeniu. Jednak już wcześniej mamy do czynienia z scenami tego typu. Gdy tytułowa bohaterka zaczyna ewoluować, co rusz mamy na ekranie popis absurdu, szczególnie przy pojedynkach z gangsterami oraz scenach w szpitalu czy na lotnisku, których jest sporo w całej produkcji. Nie pomaga też przeciętna (delikatnie rzecz ujmując) gra aktorska. Miałem wrażenie, ze nawet Morgan Freeman nie za bardzo się starał wywiązać ze swej pracy przy tym filmie. Oczywiście lata praktyki w zawodzie oraz olbrzymi talent swoje zrobiły, jednak i tak jego postać brzmi jakoś mało przekonująco. Może to być jednak również wina scenariusza, który spycha jego osobę do roli znanego, jednak totalnie jajogłowego, naukowca.

Lucy nie zachwyciła mnie niczym. Przeciętne efekty specjalne, oklepane sceny walk, będące kopiami z innych filmów Bessona, przeciętne aktorstwo i równie przeciętny scenariusz, pogrzebały ten film w moich oczach. Szkoda, bo temat ciekawy i potraktowany sensownie, szkoda tylko że ozdobiony totalnie nieuzasadnionymi logicznie pojedynkami. Mimo tego da się go obejrzeć, jeśli szukamy czegoś mocno absurdalnego, choć raczej za długo w naszej pamięci nie pozostanie. Brakuje mi Luca Bessona z czasów Piątego Elementu. Kilka lat temu dał nam Lockout, który w dużym stopniu powracał do korzeni tego znamienitego reżysera. Wcześniej była też pierwsza część (i szkoda że nie ostatnia) Uprowadzonej. Jednak poza tymi dwoma produkcjami, ostatnie portfolio naszego Francuza świeci pustkami. Mam nadzieję, że w końcu się to zmieni.

Ocena - 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz