Strony

16 grudnia 2021

Tania krew (opowiadanie urban fantasy)

Opowiadanie to napisałem w tym roku jakoś latem, chcąc sprawdzić swoje umiejętności. Zastanawiałem się, czy udało mi się już dojść do takiego poziomu, że siadam rano i improwizując w ciągu jednego dnia wymyślę i napiszę spójne opowiadanie. Oczywiście osadziłem je w jednym z moich uniwersów, co znacznie ułatwiło pracę. I tak oto powstała "Tania krew" - krótka historia obyczajowa osadzona w czasach współczesnych przy jednoczesnym wykorzystaniu mojego uniwersum Dream Wars, które buduję mozolnie od 1997 roku.
Tekst nie jest długi, ale udało mi się nim dostać do biblioteki portalu Nowa Fantastyka, gdzie szybko zyskał popularność. Z pewnością postacie tutaj przedstawione pojawią się w przyszłości w książkach z uniwersum Dream Wars, ale to temat na zupełnie inną opowieść :)

Zapraszam zatem do lektury :)

Redakcja: W sieci słów
Okładka: Canva (darmowa)

Elegancki mężczyzna spoglądał na próbki krwi umieszczone w małych szklanych probówkach. W pomieszczeniu panował lekki chłód, stale utrzymywany przez klimatyzację, ale zarówno Lazăr, jak i pracujący tutaj laboranci kompletnie go nie odczuwali. Byli odporni na zmiany temperatur, nawet stosunkowo radykalne, podobnie jak cała ich rasa. Ot, jedna z licznych zalet bycia Nosferatu.

Zupełnie inaczej znosił to Andrzej, który mimo czarnej czapki, ciasno naciągniętej na głowę i całkowicie zakrywającej uszy, oraz polaru z nadrukowanym na plecach logiem banku krwi, trząsł się niczym liść na wietrze. Był typem człowieka, zdecydowanie określającym się jako istota ciepłolubna, nielubiąca mocno klimatyzowanych pomieszczeń. Podczas gdy tego lata większość mieszkańców Warszawy niemal gotowała się na ulicy w skwarze potęgowanym przez betonowe budynki, on czuł się jak ryba w wodzie.

Przestępował energicznie z nogi na nogę, odruchowo pocierając się po ramionach.

– Długo jeszcze? – spytał, szczękając zębami tak mocno, że jego towarzysz mimowolnie się uśmiechnął.

– Cierpliwości – mruknął dobrodusznie Lazăr, nie przestając sprawdzać przyniesionych mu próbek. – Pośpiech bywa zgubny.

Andrzej fuknął coś niezrozumiale i jeszcze mocniej zaczął pocierać czerwony polar na wysokości ramion. Pociągał głośno nosem i co jakiś czas wycierał go grzbietem dłoni, co wyraźnie frustrowało pracujące w tym miejscu wampiry.

Tymczasem jego dostojny towarzysz niespiesznie wykonywał swoją pracę. Dzięki wyostrzonym zmysłom nie potrzebował mikroskopu, aby sprawdzić jakość przyniesionej mu krwi. Znał doskonale jej skład, charakterystyczną woń, barwę i konsystencję. Widział poszczególne cząsteczki budujące tę płynną tkankę. Tak bardzo wyjątkową. Różnorodną. Życiodajną.

Krew była swoistym motorem napędowym – dzięki niej działały wszystkie zaawansowane stworzenia. Transportowała tlen i mikroelementy do komórek składających się na poszczególne organy, jednocześnie zabierając z nich odpady. Łączyła ze sobą poszczególne części ciała, napędzające organizm do pracy. Do działania w najbardziej ekstremalnych warunkach. Do życia – stanowiła jego esencję w każdym znaczeniu tego słowa.

Tak. Krew to życie. Dla ludzi, zwierząt czy tym bardziej Nosferatu, dotkniętych „głodem krwi”. Andrzej, choć czasem potrafił być irytujący, wiedział o tym doskonale, dlatego Lazăr nieraz zabierał go ze sobą.

– Łapię, że wy, nieumarli, jesteście zimnolubni, ale czy nie mógłbyś się pospieszyć? – jęczał Andrzej, coraz głośniej szczękając zębami. – Tutaj panuje większy ziąb niż w mroźni z mięsem.

– Dramatyzujesz. Jest co najwyżej chłodno – skarcił go z przekąsem przyjaciel, odstawiając ostatnią próbkę na miejsce. Skierował się do pancernej oszklonej ściany z widokiem na skarbiec.

Przestronna sala z lodówkami wypełnionymi krwią oraz osoczem rozciągała się kilka metrów pod laboratorium. Oba pomieszczenia znajdowały się dwa piętra pod ziemią i mogli tam przebywać jedynie pracownicy oraz najbardziej zaufani klienci.

– Panie Karpow – wtrącił się jeden z pracowników placówki, ubrany w biało-zielony strój Strażnika Krwi. – Czy jest pan zadowolony z próbek?

– Nie ze wszystkich, ale kilka mnie interesuje – przyznał Lazăr spokojnym, matowym głosem. Udał, że nie zauważył cienia niezadowolenia przemykającego po twarzy rozmówcy, skupiając się na lustrowaniu zawartości skarbca.

– Zapewniam pana, że Bank Jovinarów posiada najlepsze zapasy krwi oraz najbardziej konkurencyjne ceny w całej Europie Wschodniej.

– Centralnej – chrząknął Andrzej, nieumiejętnie udając kaszel.

Strażnik Krwi zgromił go szybkim spojrzeniem, jednak na człowieku przyzwyczajonym do obcowania z wampirami nie zrobiło to większego wrażenia. Co prawda ludzkość w wielu regionach nadal opowiadała niestworzone historie o krwiopijcach, ale zdecydowana większość z nich była wyssana z Internetu. Od blisko osiemdziesięciu lat Nosferatu oraz inne stworzenia mityczne normalnie funkcjonowały w przeważającej części społeczeństw. Nie oznaczało to braku napięć, które w obecnej dobie walki o tolerancję nieraz zamieniały się w przepychanki pomiędzy zwaśnionymi grupami, często charakteryzującymi się radykalnym podejściem do tematu. Każdy chciał na tym coś ugrać. Szczególnie media i politycy odpowiednio wspierający lub obarczający winą odpowiednie obozy. Aby tylko przypodobać się swojej publiczności.

– Wziąłbym po pięć litrów z partii 09345, 09378 i 09380 – powiedział spokojnym głosem Lazăr, nie odrywając wzroku od przepastnych lodówek znajdujących się w skarbcu. – Jaka cena?

– Dla pana, jako stałego członka Loży Warszawskiej, będzie cena okazyjna…

– Ile?

– Mogę zaoferować dodatkowy rabat w zamian za wspomnienie o nas jej…

– Ile? – ponowił pytanie Lazăr zdecydowanie mocniejszym tonem, wyrażającym zniecierpliwienie.

Strażnik Krwi cofnął się odruchowo, przepraszająco spuszczając wzrok. Łypnął jedynie z pogardą w stronę Andrzeja, któremu szeroki uśmiech nie schodził z gęby.

– Mamy teraz trudny okres z powodu tego całego zamieszania z wirusem. Darczyńców jest znacznie mniej, a popyt stale rośnie – zaczął się tłumaczyć Strażnik, ale szybko zamilkł, czując na sobie gniewne spojrzenie klienta.

Lazăr odwrócił się powoli i zrobił kilka kroków w stronę Strażnika, nadal patrzącego tępo w ziemię. Inni pracownicy laboratorium z rezerwą cofnęli się na bezpieczną odległość.

Jedynie Andrzej, nie kryjąc zadowolenia, stał nadal w miejscu i spoglądał z lekkim przekąsem na przerażonego Nosferatu. Miał wrażenie, że Strażnikowi Krwi zaraz serce wyskoczy z piersi, tak bardzo się trząsł. Znał dobrze anatomię wampirów i wiedział, że tak naprawdę nazywanie ich nieumarłymi to gruba przesada. Zresztą dla części z nich było to określenie wręcz obraźliwe, traktowane na równi ze słowem „pedał” czy „dziwka”.

Lazăr zatrzymał się przed zgiętym wpół Strażnikiem Krwi i objął go chłodnym, wyzbytym z emocji spojrzeniem drapieżnika patrzącego na ranną zdobycz. W tym momencie nawet Andrzej odruchowo przełknął ślinę, czując na karku lodowaty dreszcz. Było to dziwne uczucie, szczególnie że znał dobrze swego towarzysza, który nigdy nie krył przed nikim ich przyjaźni. Co nie zawsze cieszyło się uznaniem w kręgach, z których wywodził się Lazăr.

– Spytam jeszcze raz – powiedział Lazăr, przeciągając sykliwie niemal każdą sylabę. – Ile?

– Sześćdziesiąt dolarów za jednostkę… – Skamieniały ze strachu Strażnik nawet nie drgnął, wypowiadając te słowa.

– Drogo – stwierdził Lazăr opanowanym, lodowatym głosem.

– Wybacz, panie, mą śmiałość, ale to dobra cena. Zważywszy na obecne warunki… – zaczął się tłumaczyć pracownik, ale zamilkł błyskawicznie, czując ciepły oddech Lazăra na swojej łysej głowie.

Andrzej już chciał się wtrącić, jednak szybkie łypnięcie okiem przyjaciela, trwające mniej niż ułamek sekundy, sprawiło, że się rozmyślił. W tej chwili nie miał nic do gadania. Pozostało mu jedynie czekać i patrzeć na rozwój wydarzeń.

– Trzydzieści – mruknął Lazăr.

– Ależ, panie! – wykrzyknął Strażnik, prostując się odruchowo, jednak gdy skrzyżował swe spojrzenie z Lazărem, szybko opuścił wzrok, wbijając go w drogie, skórzane buty klienta. Po krótkiej pauzie, podjął temat na nowo: – Przepraszam, panie. Nie mogę aż tak obniżyć ceny. Pięćdziesiąt pięć dolarów.

Lazăr nic nie odpowiedział, tylko odwrócił się plecami do Strażnika i ponownie udał się niespiesznym krokiem w stronę oszklonej ściany, oddzielającej laboratorium od skarbca poniżej. Na chwilę zapanowała grobowa cisza, zakłócana jedynie warkotem wentylatora utrzymującego stałą temperaturę w pomieszczeniu.

– Pięćdziesiąt dolarów. Niżej nie mogę zejść. Przysięgam na własne życie!

Nosferatu był przerażony niewzruszoną postawą klienta. Utrata kupca tej rangi mogła nieść ze sobą poważne konsekwencje. Szczególnie jeśli inny bank krwi okazałby się bardziej elastyczny.

Andrzej przyglądał się całej scenie w milczeniu, zapominając zupełnie o doskwierającym mu chłodzie. Nie miał prawa głosu. Nie tutaj i nie teraz. Nawet mimo koneksji z dziedzicem rumuńskiego dworu królewskiego.

– Czterdzieści pięć – powiedział w końcu Lazăr znów matowym głosem. Nim Strażnik zdołał cokolwiek z siebie wydusić, książę dodał, wznosząc do góry palec wskazujący prawej dłoni: – To moja ostateczna oferta.

Wampir westchnął ciężko, zamknął oczy i w końcu przytaknął.

– Tak, panie. Niech będzie twa wola. W tej chwili nakażę przygotować twoje zlecenie.

Lazăr nie okazał po sobie żadnych emocji. Bez pożegnania podszedł do automatycznych stalowych drzwi prowadzących do krótkiego łącznika, na końcu którego znajdowała się winda osobowa. Andrzej szybko dołączył do przyjaciela. W przeciwieństwie do ludzi i większości wampirów Lazăr poruszał się wręcz bezszelestnie, do czego Andrzej nadal nie mógł się przyzwyczaić. Zawsze czuł z tego powodu dyskomfort, choć tak naprawdę nie rozumiał dlaczego.

Gdy w końcu obaj mężczyźni znaleźli się w przestronnym, oświetlonym korytarzu na parterze, wcześniej pozostawiając pożyczoną czapkę i polar obsłudze, Andrzej odetchnął z ulgą, czując powiew ciepłego powietrza.

– Czemu, do cholery, w waszych bankach krwi jest tak pieruńsko niska temperatura? – uskarżał się mężczyzna, pocierając energicznie dłonie.

– Lubimy zimno – odparł jego towarzysz, a na ustach zagościł mu ledwo dostrzegalny uśmiech.

– Pracowałem już w laboratorium oraz chłodni, i to niejednej. Ba! Raz nawet w mroźni. Tam zresztą poznałem żonę, ale serio, wy przesadzacie!

Lazăr nic nie odpowiedział, nadal dostojnie i cicho sunąc oświetlonym korytarzem. Z powodu pandemii zaostrzono przepisy sanitarne we wszystkich budynkach publicznych oraz prywatnych i nie ominęło to nawet banków krwi należących do Nosferatu. Mieli co prawda wrodzoną odporność na większość patogenów, co zawdzięczali mutacji ich kodu genetycznego. Jednak niektóre osobniki mogły być podatne na wirusy z grupy SARS, tyle tylko, że w ich wypadku kończyło się to wzmożonym łaknieniem na krew wszelkich ssaków. Stawali się wtedy niezwykle agresywni, a rozsądek zostawał przyćmiony przez naturalny instynkt drapieżnika stojącego na szczycie łańcucha pokarmowego. Choć na szczęście do takich sytuacji dochodziło ekstremalnie rzadko, to prasa w dobie globalnej cyfryzacji perfidnie na tym żerowała. Ostatni wyczyn tego typu miał miejsce dwa miesiące temu w Hiszpanii, szczególnie mocno dotkniętej przez pandemię, a media nadal trąbiły o krwawych łowach pojedynczego wampira, przypisując mu nieraz inne zbrodnie i sztucznie pompując skalę całego zajścia. Inna sprawa, że facet był od trzech lat poszukiwany listem gończym przez Interpol za pięć morderstw, ale ta informacja w nagłówkach już się nie znalazła.

Idąc niemal opustoszałym korytarzem, Lazăr i Andrzej dotarli w końcu do przestronnej poczekalni. Na jednym jej końcu znajdowała się wbudowana w ścianę, sporych rozmiarów recepcja przyjmująca klientów banku krwi. Andrzeja zawsze dziwiło, czemu w tych miejscach praktycznie nie ma ochroniarzy. Z drugiej strony, kto o zdrowych zmysłach chciałby obrabować przybytek należący do wampirów, gdzie zwykła sekretarka potrafiła rozerwać gołymi rękoma dorodnego wołu na pół?

Mężczyźni podeszli do jednego z okienek przy ogromnym kontuarze, a stojący nieopodal petenci skłonili się, ustępując im miejsca. Recepcjonistka wyprężyła się niczym fortepianowa struna, jednocześnie obdarzając gości anielskim uśmiechem. Było to troszkę dziwne, zważywszy na imponującą, nawet jak na wampira, długość jej górnych i dolnych kłów oraz stożkowato zakończonych przednich zębów. Andrzej mimowolnie zrobił nietęgą minę, mając wrażenie, że kobieta patrzy na niego jak na posiłek.

– Przepraszam pana – zaczęła, zasłaniając dłonią usta pomalowane ciemną, burgundową szminką, ciekawie odznaczającą się na tle jej bladej skóry. Czarne niczym smoła rzęsy zatrzepotały niewinnie, jakby bezwiednie chciała zwabić swoją ofiarę.

– Nic się nie stało – rzucił od niechcenia Andrzej, choć ton jego głosu zdradzał co innego. Machnął pojednawczo ręką. – Moja żona to demon.

Kobieta opuściła dłoń, spoglądając pytająco na człowieka.

– Znaczy… Chciałem powiedzieć, że to półdemon… W sensie sukkub, ale nie całkiem… – zaczął się tłumaczyć Andrzej, uśmiechając się nerwowo. Po chwili dodał przyciszonym głosem, przecierając palcami zmęczone oczy: – Boże, co ja plotę…

– Głupoty – odpowiedział Lazăr spokojnym, choć nieco radośniejszym niż zwykle tonem.

– Tylko jej tego nie powtarzaj.

– Gdzieżbym śmiał – rzucił Nosferatu z wyczuwalną drwiną, po czym zwrócił się do wampirzycy: – Chciałbym uiścić zapłatę za umówioną transakcję. Jeśli to możliwie, pragnąłbym również szybko odebrać towar, gdyż ponaglają mnie obowiązki.

– Naturalnie – przytaknęła recepcjonistka, odruchowo przeczesała palcami kosmyk czarnych włosów, który szybko przerzuciła za ucho, i zagłębiła się w notatkach na komputerze.

Delikatny stukot klawiszy na klawiaturze zdradzał u wampirzycy lekkie zdenerwowanie. Nie musiała nawet pytać o nazwisko klienta, gdyż każdy Nosferatu, a przynajmniej każdy cywilizowany, wiedział, kim jest Lazăr Karpow. Po kilku chwilach znalazła to, czego szukała, spojrzała z nieukrywanym zaskoczeniem na ekran, ale błyskawicznie na jej twarzy zagościł idealnie wypracowany, urzędowy uśmiech. Podała kwotę do zapłaty, a Lazăr w milczeniu wyjął wysłużony i obdrapany skórzany portfel, tak bardzo niepasujący do eleganckiego i schludnego stroju. Miał jednak powody, aby go nosić, choć nieraz osoby z jego sfery drwiły po kryjomu na ten temat. Wyciągnął z portfela plik amerykańskich dolarów, odliczył żądaną sumę i położył na blacie ogromnego kontuaru. Wampirzyca wzięła pieniądze bez przeliczania ich i szybko wydała klientowi kwit, wskazujący miejsce odbioru zamówienia. Lazăr skłonił delikatnie głowę, podziękował recepcjonistce i wraz z Andrzejem udali się w stronę wyjścia z banku.

Już mieli przekroczyć frontowe drzwi i wyjść na skąpany w słońcu rynek Starego Miasta, gdy podszedł do nich niski, otyły mężczyzna ubrany w ciemnofioletowy jedwabny garnitur ze złotym obszyciem na połach i rękawach marynarki. Przypominał Andrzejowi dorodny bakłażan, tyle że w formie balona. Osobnik miał krótko przystrzyżone włosy, szpiczaste uszy, z których prawe było wyraźnie nadszarpnięte w kilku miejscach. Z pulchnej twarzy mężczyzny spoglądały małe, głęboko osadzone, czarne oczka, a między płaskim nosem a wąskimi ustami znajdował się elegancki, ale kompletnie niepasujący do delikwenta wąsik.

Nosferatu przystanął koło Lazăra, kłaniając się na tyle nisko, na ile pozwalała mu tusza. Następnie obdarzył księcia nieszczerym uśmiechem i wyciągnął na powitanie tłustą dłoń, przyozdobioną kilkoma złotymi sygnetami.

– Alojzy Monstowski – zaskrzeczał chrypliwie. Zdawał się być o wiele pewniejszy od innych pracujących tutaj wampirów. – Dyrektor tutejszej placówki. Czy zechciałby pan, wasza miłość, wysłuchać mnie w pewnej niezwykle delikatnej sprawie?

Lazăr nic nie odpowiedział, tylko stanął frontem do rozmówcy i spokojnie czekał na wyjaśnienia. Andrzej tymczasem zastanawiał się, co ma ze sobą począć. Protekcja Lazăra dawała mu spore pole do manewru, ale tutaj wkraczał na teren, gdzie żadna istota nienależąca do kręgu elit Nosferatu nie mogła czuć się bezpiecznie.

– Jeśli wasza miłość pozwoli, wolałbym przedyskutować to w moim gabinecie – odparł dyrektor piskliwym głosem z wyraźnie słyszalną chrypką. Lazăr jednak nadal milczał, patrząc z góry na tłustego karzełka, tak bardzo pasującego do stereotypowego wyobrażenia o dyrektorach banków. Alojzy Monstowski, widząc upór swego rozmówcy, zaczął się delikatnie pocić i wykazywać coraz mocniejsze oznaki zdenerwowania. Wskazał na Andrzeja jednym ze swoich tłustych palców, na który miał wciśnięte dwa grube sygnety, i dodał: – Wolałbym, aby osoby postronne nie uczestniczyły w tej rozmowie.

– W takim razie proszę zgłosić się do mojej asystentki, panny Lemon – odpowiedział matowym głosem Lazăr. – Umówi nas na spotkanie.

– To raczej sprawa nagła, że się tak wyrażę… – mruknął dyrektor. – Dotyczy, hmm… szczególnych klientów naszej sfery.

Lazăr spojrzał złowieszczo na tłustego prosiaczka, mrużąc delikatnie szare oczy. Dyrektor zachował jednak spokój na tyle, na ile umiał, stojąc dalej w miejscu.

– Jeśli chodzi o niedawne wydarzenia w klubie Feniks, to mój towarzysz został w pełni ułaskawiony od stawianych mu zarzutów. To była samoobrona.

– Och, ależ takimi drobiazgami nie należy się przejmować – rzucił wesoło dyrektor, machając niedbale ręką i posyłając szelmowski uśmiech w stronę Andrzeja. – To byli idioci, którzy zasłużyli na to, co dostali. Przecież każdy w tym mieście wie, że ten człowiek i jego żona są pańskimi protegowanymi. A i bez tego potrafią o siebie zadbać.

– Widocznie nie każdy – mruknął Lazăr, a dyrektorowi zrzedła mina.

– Jak to mówią, do alkoholu trzeba mieć solidną głowę – zaskrzeczał dyrektor, próbując rozładować sytuację, ale widząc stanowczą twarz rozmówcy, szybko zmienił ton. – Chciałem porozmawiać z waszą miłością o hmm… pewnej osobie, która może nam… jakby to ująć…

– Narobić smrodu? – wyrwało się Andrzejowi.

Lazăr spojrzał na przyjaciela z łagodną reprymendą, a tymczasem dyrektor poczerwieniał na twarzy. Andrzeja zawsze śmieszył widok Nosferatu, który się rumieni lub zbyt mocno opali na słońcu. W przeciwieństwie do popularnej teorii z podań, legend czy wszelkich form kultury wampiry nie były wrażliwe na słońce czy wodę święconą. No może poza niektórymi wyjątkami, ale tylko w przypadku słońca. Zresztą wielu Nosferatu czy likantropów okazało się osobami pobożnymi, co ciekawie kontrastowało z tym, o czym grzmieli duchowni z kościelnych ambon.

– Trafne, choć nieco zbyt wulgarne określenie, jak na mój gust – przyznał dyrektor.

– Przyjadę jutro o dziesiątej rano – odpowiedział Lazăr tonem definitywnie ucinającym dalszą dyskusję, po czym skierował się w stronę drzwi.

– Oczywiście, wasza miłość – przytaknął tłuściutki osobnik, z trudem wyprzedzając gości i otwierając im drzwi. – Będę waszej miłości wyczekiwał z samego rana, gdyby wasza miłość zdecydował się przybyć jednak szybciej.

– Wątpię – mruknął chłodno Lazăr i wyszedł na zewnątrz, a Andrzej szybko podążył za nim.

Gdy zamknęły się za nimi wielkie, oszklone wrota umieszczone w ciężkiej, metalowej ramie, Lazăr wyjął z kieszeni futerał z okularami przeciwsłonecznymi. Założył je i spojrzał mimochodem w niebo. Na błękitnym tle nie było absolutnie ani jednej chmurki. Nawet małego obłoczka. Słońce natomiast prażyło niemiłosiernie, co w betonowej dżungli, zwanej potocznie miastem, wszystkim dawało się we znaki. No prawie wszystkim, gdyż niektórzy nieludzie byli dość odporni na wysokie temperatury. W tym Lazăr.

Mężczyźni podeszli do czarnego luksusowego mercedesa, przy którym stał prywatny kierowca księcia. Na widok chlebodawcy obwieścił, że przed chwilą doręczono mu zamówienie z banku i że schował je już do samochodu. Otworzył drzwi swemu panu, który nieśpiesznie usadowił się na tylnym siedzeniu, a chwilę potem dołączył do niego Andrzej. Gdy tylko drzwi się zatrzasnęły i kierowca zajął miejsce, bez słów skierował się we wcześniej ustalonym kierunku. Jechał dość szybko, jednak królewska rejestracja i proporce na masce samochodu uprawniały go do tego. Widać było wyraźnie, że zna miasto jak własną kieszeń, bo sprawnie omijał korki.

Lazăr spoglądał przez okno na skąpane w słonecznym żarze budynki. Nie lubił metropolii. Były dla niego zbyt głośne, brudne i pełne istot żyjących tam jak mrówki w kolonii. Sen, praca, jedzenie – powtórz, myślał niemal za każdym razem, gdy przyjeżdżał do dowolnego dużego miasta. Ludzie byli niczym te małe krwinki, napędzające poszczególne organy betonowej dżungli. Wystarczyło, że wstrzyma się ich ruch, a kamienny organizm zamierał. Zapadał w stan hibernacji, a czasem wręcz śmierci. Robotnicy, księgowi, pracownicy biurowi, nauczyciele, dzieci – wszyscy bez wyjątku stanowili siłę napędową złożonego systemu, gdzie młode pokolenie zastępowało stare. A jeśliby go zabrakło, to kamienny gigant po prostu umierał. Niczym bestia, której upuszczono za dużo krwi.

Z rozmyślań wyrwał go donośny głos Andrzeja rozmawiającego przez komórkę. Właśnie dojeżdżali do celu. Ogromny betonowy budynek straszył obskurnym wejściem. Farba w niektórych miejscach kompletnie odpadła, co mocno kontrastowało z odnowionymi skrzydłami. Brakowało pieniędzy na przebudowę całej placówki, do której codziennie przybywali ludzie, ale też stąd wychodzili. Jak krew dostarczająca tlen do organu i opuszczająca go z zabójczym dwutlenkiem węgla. Zabójczym dla ludzi. Słabych, delikatnych, ułomnych.

Andrzej nie czekał, aż kierowca otworzy im drzwi. Pierwszy wyskoczył z samochodu, dopadł bagażnika i krzyknął w stronę grupy mężczyzn, która właśnie wybiegła z budynku. Wyciągał pojedynczo duże, biało-czerwone plastikowe pojemniki do przewożenia krwi, podając je sanitariuszom. Gdy skończył, rzucił coś niezrozumiale w stronę Lazăra i pędem ruszył w stronę obdartego wejścia do budynku. Nosferatu przyglądał się całej scenie w absolutnym milczeniu.

Wysiadł, spojrzał w kierunku ogromnego pomarańczowego namiotu, gdzie krzątali się ludzie, i mimowolnie westchnął. Oni stanowili życie, nadzieję tego miasta. Tego miejsca. A on? Był tutaj zupełnie obcy. Jak intruz, którego musieli tolerować, ponieważ nie wyrządzał szkody kamiennemu organizmowi.

– Wracamy, wasza miłość? – spytał nagle kierowca, wytrącając z zamyślenia swego pana.

– Tak – przytaknął Lazăr. – Nic tu po nas. Teraz już sobie dadzą radę.

Dał znak ręką, że sam otworzy sobie drzwi. Kierowca skłonił lekko głowę i zajął swoje miejsce. Kiedy Nosferatu chciał już zniknąć w chłodzie klimatyzowanego mercedesa, dobiegło go zza pleców kobiece wołanie. Odwrócił się niespiesznie i zauważył biegnącą w jego stronę pielęgniarkę ubraną w różowy uniform. Wyraźnie dysząc z powodu zmęczenia, ale zapewne też upału, zatrzymała się gwałtownie przed Lazărem. Widać było, że się waha, ale ostatecznie objęła go rękoma i wyszeptała cicho, ledwo tłumiąc wybuch płaczu:

– Dziękuję, dziękuję, dziękuję.

Lazăr nie wiedział z początku, jak ma się zachować. Nie przywykł do okazywania mu przez innych takich emocji. Szczególnie przez ludzi. Kruchych i zabobonnych. Z pewną dozą rezerwy pogładził kobietę po zaniedbanych włosach. Bez wątpienia dawno nie miała możliwości, aby porządnie się nimi zająć. Stali tak przez krótką chwilę, aż w końcu pielęgniarka puściła go i ocierając łzy, spojrzała zmęczonymi oczami na swego darczyńcę.

– Jest pan dobrym człowiekiem – powiedziała stłumionym głosem.

Lazăr poczuł dziwny ucisk w sercu, ale nie dał po sobie niczego poznać. Kobieta jeszcze raz mu podziękowała i szybkim krokiem udała się do wnętrza budynku. Lazăr stał jeszcze przez pewien czas koło otwartych drzwi swej limuzyny i spoglądał w miejsce, gdzie zniknęła pielęgniarka. Jej słowa nadal brzęczały mu w głowie. Żył już tyle stuleci, a pierwszy raz usłyszał, że jest człowiekiem.

Jakie to dziwne, pomyślał, uśmiechając się pod nosem.

Wsiadł do samochodu i nakazał kierowcy jechać do hotelu, gdzie wynajmowali pokoje. Po kilku minutach muzykę dobiegającą z radia przerwały wiadomości mówiące, kolejny raz tego dnia, o tragicznym wypadku. Kierowca ciężarówki zasłabł z powodu upału i zjechał na przeciwległy pas, uderzając w sam środek busa turystycznego i spychając go prosto na słup wiaduktu. W kolizji ucierpieli głównie pasażerowie staranowanego pojazdu – w przeważającej większości dzieci w wieku szkolnym. Nie obyło się bez ofiar śmiertelnych, a wielu rannych wymagało natychmiastowej operacji. W tym troje najmłodszych poszkodowanych z bardzo rzadką grupą krwi. Dziennikarz dodał, że przed chwilą nieznany darczyńca podarował szpitalowi piętnaście litrów krwi, tym samym ratując życie osób tej strasznej tragedii.

Lazăr uśmiechnął się mimowolnie, widząc swoje odbicie w bocznej szybie samochodu. Jak niewiele trzeba, aby móc być człowiekiem, pomyślał.


KONIEC



Lazăr Karpow powróci w kolejnym opowiadaniu, zatytułowanym: "Gdy mąż gotuje, żona go nie otruje".


Postaw mi kawę na buycoffee.to

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz