W sieci od dawna huczy, jak to finałowy sezon Castelvani był spełnieniem nerdowskich snów. Widocznie jestem dziwnym nerdem, bowiem osobiście czułem dozę rozczarowania oraz zawodu. Poprzednie sezon pochłonęły mnie bez reszty. Miały drobne niedoróbki, szczególnie pierwszy będący w zasadzie przydługim prologiem, ale i tak bawiłem się na nich miodnie. Tymczasem sezon czwarty od połowy zaczął mnie męczyć. To nie był zły finał. BA! Uważam, że pod wieloma względami wypadł świetnie. Jednak pod koniec czułem zmęczenie, wymieszane z odrobiną znużenia oraz sporą dawką niedosytu. Czemu? Bowiem w moim odczuciu finał poszedł w zbyt wielu miejscach na skróty kończąc kilka naprawdę interesujących i rozbudowanych wątków zwyczajnie na odwal.
Jakby ktoś jeszcze się nie zorientował, w tym materiale będzie tona spoilerów :)
Pierwszy odcinek w zasadzie daje nam z kopa szybką retrospekcję i to jest fajne. Streszcza kilku tygodni z życia Trevora Belmonta i jego ukochanej czarodziejki Sypha, pokazując istotę głównego problemu. Kultyści i wampiry chcą na nowo przywrócić do życia Vlada Draculę, siejąc tym samym terror wszędzie gdzie się pojawią. Jednocześnie ich dawny sojusznik, syn władcy wampirów, Alucard zostaje poproszony przez ludzi o pomoc w walce z maszkarami, Isaac snuje nowy plan wykorzystania swej armii Stworów Nocy, a Hector buduje potwory dla Carmilli i jej sióstr. I na tym etapie to wszystko gra. Do czasu...
Pierwszym problemem jest tutaj kompletne olanie Lenore, która miała w trzecim sezonie ogromną i bardzo umiejętnie napisana rolę. Tym razem w zasadzie snuje się bez celu i scenariusz stara się to uzasadnić. Wampirzyca widzi, że z Carmillą dzieje się coś nie tak, ale jednocześnie nic z tym nie robi. Taka dyplomatka, taka sprytna manipulatorka w zasadzie cały sezon spędza na jojczeniu, że ktoś coś musi zrobić, do czasu aż jest za późno. Wątek pozostałych dwóch wampirzyc, czyli Strigi i Morany, można olać, bo pojawiają się wręcz epizodycznie. Przy czym tylko ta pierwsza faktycznie coś robi.
Najwięcej czasu poświęcono oczywiście Carmilli i jej planom podboju całego świata, bo ten jest rządzony przez głupich mężczyzn i tak dalej. Podkreślała to już tyle razy od drugiego sezonu, że naprawdę wryło mi się w pamięć. Tak, mężczyźni ją skrzywdzili, ona ich nienawidzi i uważa, że świat bez nich będzie lepszy. Bla, bla, bla. Tutaj absolutnie NIC nie poszło do przodu w tej materii. Nadal tylko o tym pieprzy, osłabia własne siły i finalnie z wizytą wpada Isaac ze swoją armią. Powód? Bo nagle stwierdził, że zbuduje nowy, lepszy świat nie mordując przy tym wszystkich ludzi.
Niby do tej decyzji pchnęła go walka z czarnoksiężnikiem z finału trzeciego sezonu oraz chęć zemsty na Hektorze, co jestem w stanie kupić, ale ostatecznie cała bitwa męczy. Facet odbudowuje miasto z poprzedniego sezonu, aby mogli tam zamieszkać ludzie, po czym spada z nieba, dosłownie, bo wykorzystuje do tego teleportację magicznego lustra, na zamek Carmilli i robi tam czystkę. Oczywiście dochodzi do pojednania z Hektorem, ten ochrania Lenore (że niby taka zamiana ról względem poprzedniego sezonu), a Isaac wykańcza władczynię zamku, pokazując jaki to jest silny facet. I w zasadzie w tym momencie jego wątek idzie do piachu. Wszystko co ma miejsce później, to krótkie wstawki, a finał żywota Leoner oraz dalsza praca Hektora są po prostu nudne.
Wszystkie pozostałe wątki skupiają się finalnie na wskrzeszeniu Draculi, A w zasadzie jego i jego żony. Za sznurki pociąga tutaj starożytny wampir podający się za Śmierć. Oczywiście typ nie jest tą postacią, ale i tak ma ogromne moce i konkretny cel aby wskrzesić Vlada. Tyle tylko, że mógł to zrobić przy wykorzystaniu Carmilli i miałoby to znacznie, znacznie więcej sensu. Po pierwsze rozwinęłoby wątek sióstr, w tym nienawiść do chłopów, a po drugie spajałoby wszystkie wątki.
Tymczasem dostajemy gonitwę i obserwujemy jak wszyscy dwoją się i troją aby powstrzymać kolejne stwory, których natłukli już setki. Ja nie wiem, czy spadł im level postaci czy co, ale pamiętając jaką rzeźnię potrafili główni bohaterowie zrobić w drugim i trzecim sezonie, nie kumam czemu tutaj przez 2/3 sezonu nie radzą sobie z podstawowymi mobkami. Bo w finale robią oczywiście masakrę i nagle dostają takiego boosta, że wymiatają wszystko co stanie im na drodze, włącznie z głównym antagonistą.
Ja nie przeczę, że wygląda to fajnie, ale mam w całym sezonie trzy ogromne bitwy poprzetykane dziesiątkami mniejszych starć i to zwyczajnie męczy. Przynajmniej mnie męczyło, szczególnie po wlokącej się i nudnej bitwie o zamek Carmilli czy zgliszcza miasta, w którym zaczął się cały konflikt wampirów z ludźmi. Owszem, jest to widowiskowe. Owszem ma to klimat, muzyka brzmi miodnie, walki są wizualnie super, dynamika oraz montaż to czyste złoto. Jednak od strony strategicznej i logiki żadne, kurwa, absolutnie ŻADNE z tych starć nie ma sensu. A szczególnie bitwa o zamek Vlada Draculi, gdzie Alucard z bandą wieśniaków dostają notoryczny wpierdol od wampirów i ich potworów, ale mimo to ogromna część obrońców przeżywa. Widać to choćby w ostatnim odcinku już po całej bitwie.
Tak narzekam i narzekam, ale głównie dlatego, że liczyłem na poziom z poprzednich sezonów. Tam w finale był ogromny pojedynek, a wcześniej mieliśmy fabułę, klimat i tajemniczość. Tutaj tego zabrakło. Cały sezon to jedna wielka rozpierducha, tylko po to aby mieć pretekst do nakręcenia nowego serialu. Zamknięto więc po łebkach wątki Carmilli i jej sióstr, Hektora, Isaaca oraz kilku innych postaci, aby dać ogromną sieczkę. Rozumiem, że może się to podobać, ale pamiętając poprzednie sezony oczekiwałem czegoś innego. Więcej fabuły, logiki w podejmowaniu decyzji oraz finezyjnych działań. Nie kilkugodzinnej krwawej łaźni. Dlatego dla mnie finał był zwyczajnie przeciętny oraz męczący. Widowiskowy, ale pozbawiony ciekawej treści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz