Strony

14 sierpnia 2020

Lucky Luke #18: W cieniu wież wiertniczych

Dzisiejszy świat jest uzależniony od ropy naftowej, ale w połowie XIX wieku ten surowiec był uważany za nieprzydatny. Dopiero gdy odkryto jego właściwości i fakt, że nadaje się do tworzenia paliwa, szybko wzrosło na niego zapotrzebowanie. I tak na Dzikim Zachodzie koło gorączki złota oraz miedzi powstała gorączka na czarne złoto. Nic dziwnego, że nasz dzielny kowboj Lucky Luke został wezwany do miasteczka Titusville, aby zaradzić piętrzącym się tam kłopotom.

Ten tom powstał pod okiem Goscinnego i Morrisa, zatem należy do klasyki serii. Mamy więc czarny charakter wzorowany na jednego z westernowych aktorów, dużo nawiązań do prawdziwej historii Stanów Zjednoczonych czy gościnne wystąpienie pewnych osobistości historycznych. Całość składa się na genialna komedię, gdzie Luke i Jolly Jumper namiętnie komentują wydarzenia. Tutaj Jolly ma już mocno rozwiniętą ludzką osobowość, stając się w zasadzie wierzchowcem naszego kowboja, znanym z seriali oraz filmów animowanych.

Co zaś się tyczy miasteczka Titusville, gdzie rozgrywa się cała akcja, to zostało ono bardzo umiejętnie przerysowane. Szyby naftowe stoją niemal jeden na drugim, cała mieścina w zasadzie tryska ropą na wszystkie strony a walka o złoże jest zażarta. Jest tylko jedna niekonsekwencja - otóż gdy Luke przybywa do miasteczka jeden z górników zwraca mu uwagę aby nie palił, bo wszędzie jest ropa. Jednak później masa postaci pali cygara czy papierosy i nic się nie dzieje. Trochę szkoda, bo liczyłem na kilka eksplozji okraszonych satyrą.

Mimo wszystko przy lekturze tego tomu bawiłem się świetnie. Nic się nie zestarzał przez te lata, a geniusz Morrisa i Goscinnego pokazuje, jak umiejętnie potrafili oni zaprojektować i poprowadzić historie swoich bohaterów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz