Strony

22 sierpnia 2020

Kamila i konie #2

Pierwszy album zawierający trzy tomy tej serii bardzo przypadł mi do gustu. Był nie tylko zabawny, ale też prezentował różnorodne postacie, nawiązywał do bogatej kultury francuskiego komiksu (i nie tylko) oraz został świetnie narysowany. Drugi tom powiela ten obraz, ale... zbyt często. Bolączką tego albumu jest jego straszliwa wtórność względem poprzedniego. Wygląda to tak, jakby autorom pokończyły się pomysły, bo wiele gagów jest tutaj powtarzanych w nieskończoność.

Aby nie było, że tylko marudzę - to nadal dobrze się czyta. Jest zabawnie, kolorowo i ciekawie, jednak do czasu. Sporo gagów oraz nawet całych historyjek było już w poprzednich przygodach Kamili i jej przyjaciół. Kurczę, nawet w tym albumie pewne żarty powtarzają się tak często, że z czasem przestawały mnie śmieszyć i zwyczajnie przewracałem stronę. I okej, ja to ja, komuś innemu może to nie przeszkadzać, ale mnie wprawiało w znużenie.

Nawet niektóre finalne sceny danych przygód były wtórne i mimo ich genialnego nawiązania do ikon komiksu francuskiego, już tak nie bawiły, bo... były wcześniej. Owszem, mamy kilka nowych wątków, są one poprowadzone ciekawie, jednak potrafią zgubić się w gąszczu powtarzanych schematów, gdzie ktoś notorycznie spada z konia lub jest gryziony przez wrednego kuca Pompona.

Ciężko mi zatem wyrokować, jak odbierze to szerszy czytelnik. Obstawiam, że dzieci i młodzież oraz mniej obeznane z komiksem osoby wchłoną ten album niczym gąbka wodę. Wszak do nich jest on, zdaje się, adresowany. Tymczasem osoby takie jak ja, które mają nieco wyższe wymagani, po prostu zasną, chyba że nastawią się na kalejdoskop powtarzalnych gagów. Jak pisałem - złe to nie jest, nawet dobre, ale potrafi zmęczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz