Strony

9 czerwca 2019

Undertaker #2: Taniec sępów

Drugi album serii zamyka definitywnie przygodę z pierwszego dyptyku. Na każde zadane wcześniej pytanie, pada pełnoprawna odpowiedź. Czy satysfakcjonujące to już nieco inna kwestia. Ujmę sprawę w następujący sposób - mnie w ogólnym rozrachunku zadowoliły, ale mam kilka zastrzeżeń. Część elementów uważam bowiem za zbyt mocno naciągane. Fajnie współgrają w tej trochę zwariowanej opowieści, niemniej i tak nieco trudno w nie uwierzyć. Mimo wszystko komiks strasznie przypadł mi do gustu, choć już wiele razy wspominałem, że moja fascynacja westernami nieco przygasła. Lubię je co jakiś czas poczytać, ewentualnie obejrzeć coś z klasyków tego kina, ale to wszystko. Undertaker natomiast sprawił, że chce do niego wracać i to jest chyba najlepsza rekomendacja. Co sprawiło, że mam do tej serii takie podejście? Odpowiedź znajdziecie poniżej.

Zacznijmy od tego, co w komiksie jest dla mnie najważniejsze - scenariusza. Tak. To nie rysunek, a opowiadana historia są w moim wypadku kluczowe, jeśli idzie o selekcję tego, co pozostawiam w moich zbiorach. czasem zdarzy się, że zostawiam sobie coś tylko i wyłącznie dla rysunku, jak np. dyptyk Monika od Scream Comics, ale to naprawdę rzadkość. Komiks wizualnie może mi się nie podobać, totalnie rozmijać się z moim gustem, jednak jeśli posiada dobrze skrojony scenariusz to ma szanse pozostać w moich prywatnych zbiorach. W przypadku Undertaker rysunek jest bardzo udany, ale co ważniejsze historia mocno mnie wciągnęła. Z jednej strony mnie to nie dziwi, bowiem Xavier Dorison już wielokrotnie udowodnił mi, że potrafi trafić w mój gust. W kolekcji mam Trzeci testament lub Sanktuarium, do którego bardzo często wracam. Przez długi czas znajdował się tam Fechmistrz, w kolejce czeka Long John Silver, a osobiście poluje na dyptyk Asgard. Jedyne czego nie umiem wybaczyć Dorisonowi to całkowite spartolenie serii Thorgal i jej spinoffu z Kriss de Valnor, choć z tego co udało mi się wygrzebać w sieci, wynika, że to nie jego wina. W praktyce pierwotny pomysł scenarzysty totalnie rozminął się z tym, co ostatecznie ujrzeli czytelnicy. Jeśli to prawda, to osoba za to odpowiedzialna, powinna dyndać na sznurze oblepiona smołą i pierzem.

Zatem tak. W moich oczach Undertaker bardzo mocno broni się na polu scenariusza. Oto wędrowny grabarz Jonas Crow i jego sęp Jed (tak, gość oswoił sępa) wplątali się w ostrą kabałę. Muszą pochować trupa majętnego poszukiwacza złota, który dosłownie zeżarł swój majątek podczas ostatniego posiłku. Wkurzył tym pracujących dla niego górników, bowiem wcześniej sprzedał kopalnię gdzie pracowali, a na dokładkę kazał pochować się w innej, opuszczonej kopalni, zaś jeśli to nie nastąpi zostanie zamordowana pewna osoba. Wszystkiego ma dopilnować Panna Rose, guwernantka zmarłego, którą ten od lat próbował złamać i udowodnić jej, że jest tak samo zepsuta, jak inni mieszkańcy Dzikiego Zachodu. Rose postanawia jednak nie dać się pokonać znienawidzonemu pracodawcy i za wszelką cenę wypełnić jego ostatnią wolę, aby ocalić tajemniczego zakładnika.

Niby wiem wiele, wszystko zostało bowiem przedstawione w pierwszym albumie, ale z czasem gdy poznawałem całą prawdę zostałem solidnie zaskoczony. Szczególnie w momencie ujawnienia zakładnika oraz osoby go przetrzymującej. W życiu bym się nie domyślił takiego obrotu spraw, co tylko ucieszyło moje nerdowskie serduszko. Ogromną rolę w tym elemencie fabuły, ale też kilku innych, jak pościg za grabarzem i jego ładunkiem, odegrały postacie drugoplanowe. Całość świetnie połączono, choć jak wspominałem wcześniej, kilka mniejszych elementów nie do końca mi pasowało. Z drugiej strony to rasowy komiks akcji, więc jestem gotów przymknąć na to oko.

Historia z nieboszczykiem mającym brzuch pełen złota została ukończona. Ostatnia scena otwiera zatem drzwi na zupełnie nową przygodę, której nie mogę się doczekać. Grabarz i jego sęp ruszają dalej w świat, choć już nie samotnie. Niby szło to przewidzieć, ale i tak całość ciekawie skrojono. Wizualnie to bardzo porządny frankon, który wielce cieszy moje oko. Zarówno kolory jak i kreska to czysta poezja, zaś okładki to istny miód na moje oczy. Zostało mi zatem przeczytać drugi dyptyk i z wytęsknieniem oczekiwać trzeciego, który już jakiś czas temu zapowiedziano we Francji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz