W dziś prezentowanym wydaniu zbiorczym Deadpool Classic zostaje rozwiązana jedna z największych zagadek komiksów o superbohaterach. KTO jest najsilniejszy w całym uniwersum Marvel? Od lat wielu zadaje sobie to pytanie, a Deadpool od samego początku znał odpowiedź. I w tym tomie niemal ciągle nas nią katuje, bowiem najsilniejszą osobą w uniwersum komiksu jest... scenarzysta :) Tak, to nie żart, taka odpowiedź pada tutaj co kilkanaście stron i jest to prawda. Od wielu lat recenzenci wszelkiej maści płci mówią o tym oraz piszą w swoich materiałach, ale pytanie powraca jak bumerang. Widocznie ludzie nie chcą, albo zwyczajnie nie umieją słuchać. Prawda jest jednak niepodważalna. To scenarzysta ma władzę absolutną, to on i tylko on kieruje losami postaci, które potem wpadają pod ołówek rysownika, tusz inkera i kredki kolorysty. Ewentualnie odmieńcie sobie to w rodzaju żeńskim, choć w komiksie nadal dominują faceci. Deadpool o tym wie i dlatego szósty album Deadpool Classic to naprawdę przyzwoita lektura. Czemu? Bo facet siedzący za maszyną do pisania, w końcu się zmienił.
Jamesa Feldera i Joe'go Kelly zastąpił Glenn Alan Herdling, co okazało się być kolosalną zmianą na plus. Przynajmniej dla mnie, bo w końcu Deadpool jest tym, czym lubię aby był. Porąbaną, przesiąkniętą absurdem satyrą z trykociarzy, która jednak nadal nie mieści się w kategorii "Tylko dla dorosłych". Choć łamie pewne schematy, znane nam z innych serii komiksowych uniwersum Marvel. Tak czy inaczej nasz Najemnik z Nawijką ma nieco problemów z stabilnością swego ciała. W zasadzie jest niczym wielki glut i przez pierwszych kilka zeszytów tego albumu przebywa w komorze, wspominając dawne dzieje. Już na tym etapie raczy nas historią o gościu siedzącym za maszyną do pisania, co jest naprawdę ciekawie zmajstrowane. Potem nadchodzi jednak główna część przedstawionej tu historii.
Otóż Deadpool wpada w konflikt Lokiego z Thorem, przez co na jakiś czas sam zdobywa moce Gromowładnego. Tak, jest przy tym sporo śmiechu, bo nawet zaczyna gadać jak syn Odyna. Później jest jeszcze lepiej, gdyż za sprawą klątwy Lokiego, twarz naszego chodzącego gaduły zmienia się w wymuskaną, gładziutką mordeczkę aktora Thoma Cruza. Nie ważne co robi nasz bohater, nie może się pozbyć słodkiej gęby i cudnie wyżłobionego ciała. Kąpiel w roztopionym żelazie, lanie kwasu na facjatę czy wetknięcie w pręty uranowe - nic nie skutkuje. Zaczyna się robić naprawdę wesoło, szczególnie gdy obecny wygląd sprawia u Deadpoola poważny dyskomfort. Z czasem do tego dochodzi załamanie zawodowe i dwaj nowi sublokatorzy.
Mimo kilku miejsc, gdzie zacząłem ziewać, gdyż Deadpool za bardzo się rozgadał, komiks czytało mi się dobrze. Nie jest to jeszcze poziom, który pokochałem najbardziej, ale widać wyraźną zmianę formy na lepsze. Rysunek również uległ już zamianie, czy raczej poprawie, jednak to kwestia okresu w którym powstawały prezentowane tutaj komiksy. Do mojej ulubionej kreski jeszcze trochę czasu musi upłynąć. Będę jednak dalej śledził losy tego wygadanego zabijaki, bowiem tak naprawdę ta seria pozwala poznać mi świat superbohaterów Marvela, którego nie znałem lub zwyczajnie od czasów nastoletnich, zapomniałem.
Jamesa Feldera i Joe'go Kelly zastąpił Glenn Alan Herdling, co okazało się być kolosalną zmianą na plus. Przynajmniej dla mnie, bo w końcu Deadpool jest tym, czym lubię aby był. Porąbaną, przesiąkniętą absurdem satyrą z trykociarzy, która jednak nadal nie mieści się w kategorii "Tylko dla dorosłych". Choć łamie pewne schematy, znane nam z innych serii komiksowych uniwersum Marvel. Tak czy inaczej nasz Najemnik z Nawijką ma nieco problemów z stabilnością swego ciała. W zasadzie jest niczym wielki glut i przez pierwszych kilka zeszytów tego albumu przebywa w komorze, wspominając dawne dzieje. Już na tym etapie raczy nas historią o gościu siedzącym za maszyną do pisania, co jest naprawdę ciekawie zmajstrowane. Potem nadchodzi jednak główna część przedstawionej tu historii.
Otóż Deadpool wpada w konflikt Lokiego z Thorem, przez co na jakiś czas sam zdobywa moce Gromowładnego. Tak, jest przy tym sporo śmiechu, bo nawet zaczyna gadać jak syn Odyna. Później jest jeszcze lepiej, gdyż za sprawą klątwy Lokiego, twarz naszego chodzącego gaduły zmienia się w wymuskaną, gładziutką mordeczkę aktora Thoma Cruza. Nie ważne co robi nasz bohater, nie może się pozbyć słodkiej gęby i cudnie wyżłobionego ciała. Kąpiel w roztopionym żelazie, lanie kwasu na facjatę czy wetknięcie w pręty uranowe - nic nie skutkuje. Zaczyna się robić naprawdę wesoło, szczególnie gdy obecny wygląd sprawia u Deadpoola poważny dyskomfort. Z czasem do tego dochodzi załamanie zawodowe i dwaj nowi sublokatorzy.
Mimo kilku miejsc, gdzie zacząłem ziewać, gdyż Deadpool za bardzo się rozgadał, komiks czytało mi się dobrze. Nie jest to jeszcze poziom, który pokochałem najbardziej, ale widać wyraźną zmianę formy na lepsze. Rysunek również uległ już zamianie, czy raczej poprawie, jednak to kwestia okresu w którym powstawały prezentowane tutaj komiksy. Do mojej ulubionej kreski jeszcze trochę czasu musi upłynąć. Będę jednak dalej śledził losy tego wygadanego zabijaki, bowiem tak naprawdę ta seria pozwala poznać mi świat superbohaterów Marvela, którego nie znałem lub zwyczajnie od czasów nastoletnich, zapomniałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz