Strony

7 marca 2019

Głębia #3: Wybrzeże gasnącego światła

W końcu, po długiej i mozolnej wędrówce, dotarłem na powierzchnię w świecie wykreowanym przez Ricka Remendera. Nawet ciekawą i całkiem żywą powierzchnię, ale niestety narracja oraz liczne pogwałcenia zasad fizyki i logiki, nadal nie pomagają mi lubić tej serii. Dobra, aby nie było, że tylko marudzę. Trzeci tom ma dwa ciekawe zwroty akcji, których się nie spodziewałem. W końcu też dowiedziałem się czegoś konkretnego o przyczynach, dla którego ludzkość zeszła do morza i ile faktycznie ocalało z naszej rasy. Do tego wizualnie komiks broni się na każdym polu. Niemniej przy dość rażących moje oczy błędach, radość z lektury była raczej.... chłodna.

UWAGA - będzie trochę spoilerów.

Zatem tak, będę marudził. Tak, będą spoilery, zaś ten materiał to moje wyłuszczenie wszelkich niedociągnięć oraz idiotyzmów tej serii. Na swoją obronę dodam, że lubię lekkie kino science fiction, BA! Lubię nawet bezmózgie horrory, niemniej po zapowiedziach samego scenarzysty w pierwszym tomie, oczekiwałem solidnego, dopracowanego postapo, a nie dziecinnej bajeczki o utopijnym ratowaniu ludzkości. Władza w ręce ludu, precz z tyranią, jest nadzieja na przyszłość dla rasy ludzkiej. Do tego ogromny optymizm głównej bohaterki Stel Caine, która nie daje się wszędobylskiemu pesymizmowi i nie akceptuje mrocznej wizji końca świata. Co gorsza, to mogło wypalić, bo mimo wtórności, jest ciekawe. Problem w tym, że logikę leje się tutaj metalowym prętem, nie zważając na jej krzyki, zaś prawa fizyki w zasadzie nie istnieją.

Zacznijmy od słońca, jako przyczyny upadku ludzkiej cywilizacji. Dotąd wiedzieliśmy, że z jakichś tam bliżej nie określonych powodów, zaczęło ono przypiekać za bardzo i ludzkość zwiała w głębiny. Założyła tam podwodne platformy-miasta, zwane Kopułami, pozostawiając lądy słonecznej pożodze. Niestety przez dwa tomy nie silono się czytelnikowi powiedzieć nic więcej. Totalnie nic. Wiedzieliśmy o szukaniu innych światów przez jakie tam Imperium, ale kiedy to było - brak danych. Wiedzieliśmy, że ludzkość ocalała w Kopułach, ale ile nacji - brak danych. Takich dziur było znacznie więcej, a co gorsza posiadał je tylko czytelnik, bo postacie tego dramatu zakładały, że czytelnik zna historię ludzkości po exodusie w głębiny. Wyglądało to zatem tak, jakby Remender stworzył świat, odgórnie zakładając, że każdy się domyśli, co scenarzyście się pod kopułką telepało. Teraz jednak postanowił wyłożyć kawę na ławę, a ta jest paskudna.


Zatem nasze słoneczko przypieka z nieznanych przyczyn, a zaczęło się to kilkadziesiąt tysięcy lat temu, gdy (uwaga, oklepana utopia) ludzkość zaprzestała toczyć wojny, uporała się globalnym ubóstwem oraz problemami ze środowiskiem. Jej, Eden wrócił i piekło go pożarło. Dobra, niech będzie, choć to już naiwna i strasznie nudna historyjka. Niemniej nasza gwiazda zaczęła emitować tak zabójcze promieniowanie, że zabijała życie na powierzchni. Dlatego ludzkość zrzuciła kopuły do głębin i tam się osiedliła. Już zaczyna brzmieć słabo, bowiem promieniowanie jakimś cudem nie niszczyło elektroniki, sondy dalej działają i fruwają wokół naszej planety, a jedynie ich zasilanie się zużyło przez kilkadziesiąt tysięcy lat. Kretynizm. Dodajmy do tego ruiny miast, które jakimś cudem przetrwały, oraz kwitnące życie, przystosowane do promieniowania. Aha, bym zapomniał - powietrze nie jest toksyczne, a gorąco jest tylko gdy słonko świeci, zatem w nocy można łazić spokojnie bez skafandra. Wszak skład atmosfery się nie zmienił mimo potężnej radiacji.

To wszystko ma miejsce w tym tomie, do tego tylko w scenach rozgrywanych na powierzchni, bo pod wodą lecą jeszcze bardziej dziwne rzeczy. Miasto umiera bo brakuje tlenu i jedzenia. To nic, że wokoło jest w cholerę zwierząt, które oddychają tlenem rozpuszczonym w wodzie. Przecież mimo tak zaawansowanej technologii, nadal nie opracowano odsalaczy wody morskiej, czy filtrów pobierających tlen z wody. O cyrkulacji powietrza też nikt nic nie wie. Kurna, projekty tych miast są słabsze niż współczesna stacja kosmiczna. Naprawdę, wystarczy 10-15 minut pogrzebać w sieci, choćby na Wikipedii, aby znaleźć ciekawe rozwiązania tych problemów. Rozumiem problemy ze światłem, paliwem, czy ciśnieniem (choć w tym uniwersum, zdaje się ono kompletnie nie istnieć), ale wodą i żarciem, które pływa nam pod nosem? Słabe to.


Zatem tak, czuję spore rozczarowanie. Chcę przeczytać finalny, czwarty tom, bo ciekawi mnie pewna kwestia, związana z macierzystym miastem głównej bohaterki. Dotyczy ona jej córek, które dość poważnie się poróżniły. Finał trzeciego tomu, też jest dość interesujący i wprowadza nową postać, która przykuła moją uwagę. Czy jednak będę miał siłę, aby potem sięgnąć po inne dzieła tego scenarzysty? Szczerze wątpię. Remender musiałby mnie czymś szalenie zaskoczyć, a boję się, że dostanę klasyczny happy end, gdzie dobro i optymizm zwyciężyły dając wolność uciskanemu ludowi i tak dalej. Dla mnie "Głębia" to bardzo płytka oraz wtórna lektura. Przepięknie zilustrowana, ale przepełniona absurdami do szpiku kości.