Strony

12 lutego 2019

Zabij albo zgiń #4

Chyba każdy skrywa w sobie jakiegoś demona. Coś, co definiuje nasze lęki, obawy oraz fobie. Przynajmniej tak mi się zdaje, gdyż nie znam, ani nigdy nie słyszałem o kimś, kto niczego by się nie bał. Wydaje mi się, że każda osoba, która tak twierdzi, zwyczajnie boi się wypaść słabo ze swoimi rozmówcami. Lub po prostu chce zrobić wrażenie na innych, z różnych pobudek. Ostatni tom "Zabij albo zgiń" w moim odczuciu skupia się właśnie na tym problemie. Cała krwawa łaźnia, która towarzyszyła nam przez poprzednie tomy zostaje mocno zepchnięta na dalszy plan. W praktyce od początku była ona tylko swego rodzaju sposobem na przyciągnięcie czytelnika. Wiecie, młody facet z fobiami, który widzi demona nakazującego mu zabijać złych ludzi. Spotkałem się nawet z określeniami, że główny bohater "Zabij albo zgiń" to taki wątły Punisher z masą szczęścia. I tak po prawdzie coś w tym jest, ale dla mnie cały ten wątek był tylko zwykłym, efektownym fajerwerkiem. To co przykuło moją uwagę w tym komiksie, to sposób ukazania fobii oraz depresji. Jej różnych stadiów, czy tego, w co potrafi się przekształcić. W Demona.

Dylan ostatecznie wylądował w zakładzie psychiatrycznym. Oczywiście, w myśl konwencji komiksu, dowiadujemy się o tym na samym starcie, ale jak tam trafił poznamy dopiero w formie retrospekcji. Zresztą od samego początku ten komiks to retrospekcja, gdyż Dylan w osobie narratora opowiada czytelnikowi o wszystkich wydarzeniach, które pchnęły go do bycia Mścicielem w czerwonej masce. A co za tym idzie - zadarcia z rosyjską mafią. Dylana trapią wyrzuty sumienia i pragnie przyznać się do swych czynów. Wtedy jednak pojawia się komplikacja. Gdy lekarzowi, który prowadzi jego przypadek, wyznaje cały sekret, ten oznajmia mu, że to niemożliwe gdyż Mściciel nadal grasuje. Dylan zbity z tropu odkrywa, że ma naśladowcę, niezbyt dobrze dobierającego swe ofiary, a przy tym zabijającego gliniarzy. Sprawa jeszcze bardziej się komplikuje gdy Demon odchodzi, a nasz bohater odkrywa w szpitalu człowieka, który powinien zostać ukarany.

Mimo, że przez pewien czas fabuła w pewnym stopniu się powtarza, to finalny tom serii potrafi zaskoczyć niejednokrotnie. Narracja jest poprowadzona perfekcyjnie, wodzi kilka razy czytelnika za nos, usypiając jego czujność. To tylko pomaga spotęgować efekt zaskoczenia w momencie większego zwrotu akcji. Nawet jeśli chwycimy wszystkie cztery tomy i przeczytamy je jednym ciągiem, to i tak narrator sprawi, że zapomnimy o pewnych istotnych detalach. No, chyba że jesteśmy Herkulesem Poirotem, wtedy nic nam nie umknie. Niemniej finał jest tak solidnie skonstruowany, że powinien zdziwić każdego czytelnika. Przynajmniej taką mam nadzieję.

W tym tomie przewijają się w praktyce wszystkie kluczowe postacie, choć wolę nie przypominać jakie, aby nie psuć lektury. Jedynie można wspomnieć o Pani Detektyw, która od początku depcze Dylanowi po piętach. Tutaj również przez pewien czas mamy z góry przewidywalną kliszę scenariuszową. Mimo to na sam koniec jest ciekawy zwrot akcji, co może część osób zaskoczyć. Więcej z fabuły nie będę zdradzać, bo naprawdę warto samemu przekonać się na własnej skórze, co stworzyli Ed Brubaker (scenariusz), Sean Phillips (rysunek) oraz Elizabeth Breitweiser (kolory). To naprawdę genialny thriller psychologiczny, z masą akcji i bardzo życiowym morałem. Dla mnie to jeden z lepszych amerykańskich komiksów, jakie czytałem, choć zapewne wielu weteranów komiksu się ze mną nie zgodzi. Ich prawo :)