Strony

4 lutego 2019

Łasuch #2

Pierwszy tom tej serii przypadł mi do gustu, choć nie na tyle abym tworzył poematy na temat jego wspaniałości. Ot, porządne postapo, z tajemniczą zarazą w roli głównej, której skutkiem są dziecięce hybrydy ludzi i zwierząt. Większość ludzkości udała się do krainy wiecznych łowów zarządzanych przez Świętego Piotra, ale garstka "szczęśliwców" dalej dycha, wyrzynając się w imię resztek zasobów, paliwa i amunicji. Słowem - klasyka ponurej wizji końca naszej cywilizacji. Miasta w ruinie, prąd to luksus, a wszelkie bandy pogrzanych wykolejeńców tworzą plemiona w tym, dosłownie, zezwierzęconym świecie. Nie zabrakło też samotnego, upadłego wędrowca, który ma ogólnie wylane na wszystkich, bo nic mu nie zostało, poza bezwartościowym życiem. Nie ma jednak dość odwagi aby palnąć sobie w łeb lub zawisnąć na gałęzi. Wszystko za sprawą Gusa, jeleniopodobnej hybrydy, która wedle słów dzieciaka, narodziła się przed zarazą. Na długo przed, co jest dziwne. Gus, którego nasz samotnik, imieniem Jepperd, nazywa Łasuchem, może się okazać źródłem do poznania przyczyny zarazy. Przynajmniej tak twierdził jego nawiedzony ojciec. Gdy chłopak wpadł w ręce Milicji, czegoś na kształt ostatniego bastionu rządu USA, Jepperda dopadły wyrzuty sumienia. Plus przeszłość, a ta to wredna sucz. Tak czy inaczej postanawia odbić chłopaka i pomóc mu poznać jego przeznaczenie. Robi to po swojemu, czyli... z rozpędu.

Tyle słowem wstępu, co do reszty fabuły, to nie jest ona specjalnie skomplikowana. Zresztą od samego początku nigdy nie była. W tym albumie scenariusz dwa razy mnie lekko zaskoczył, aczkolwiek, nie na tyle aby paść z wrażenia. Ot, miły zwrot akcji, którego nie przewidziałem. Całą resztę obstawiałem już podczas lektury ostatniego rozdziału pierwszego albumu. Wiecie, zwykła logika nakazywała taki, a nie inny wybór pociągnięcia scenariusza, zatem ciężko tutaj mówić o zaskoczeniu. Niemniej całość jest bardzo ciekawie napisana, szybko się to czyta, a postacie drugoplanowe dobrze odgrywają swoje role. Część z nich jest z nami przez pewien czas, inni dołączają do drużyny Jepperda i Gusa, ale każda z tych person po prostu zapada w pamięci czytelnika. Zarówno lekko szurnięty naukowiec, obłąkany i fanatyczny przywódca plemion ludzi, czy młoda blondynka, która do niedawna robiła za prostytutkę. 

Postacie drugoplanowe, a nawet trzecioplanowe, mają bardzo rozwiniętą osobowość, czytelnik poznaje ich przeszłość, co tylko ułatwia nawiązanie więzi. Nie jest to nic wybitnego, ale genialnie współgra z ponurym, zdewastowanym światem, gdzie nie można nikomu ufać. Dodatkowo jest to swego rodzaju odskocznia od bardzo schematycznego wątku głównego. Znaczy się schematycznego dla osoby, która w grach, książkach i filmach postapo siedzi od dawien dawna. Jeśli ktoś dopiero raczkuje w tym gatunku, to "Łasuch" być może zaskoczy go kilkoma elementami. Podkreślam zwrot - być może. Dlatego nie piszę w tym materiale za bardzo o fabule drugiego albumu, bo każda informacja jest dość mocnym spoilerem. Niemniej finał jest interesujący i tak jak w przypadku pierwszego tomu, nadal chcę kontynuować tą przygodę. Z czym muszę poczekać do maja, na premierę trzeciego albumu.

Co zaś się tyczy rysunku, to dalej jest tak samo. Lemire ma specyficzny styl, który nie każdemu podejdzie. Mi nieszczególnie, choć całość jakoś pasuje, w moich oczach, do poruszanej tematyki. Ciekawie są przedstawione wspomnienia oraz sny, czy też wizje Gusa. Zupełnie inny styl kreski i technika rysowania, robią swoje. Jest nawet fragment, gdzie czytamy to w formie opowieści świątecznej, obracając komiks o 90 stopni. Nie powiem, interesujący zabieg. Cóż więcej rzec - to nadal dobry, miejscami bardzo dobry, komiks. Czytało mi się go nieco lepiej od pierwszego albumu, historia nadal wciąga, zostały niedopowiedziane wątki, a kilka wcześniejszych zamknięto. Otworzył się też zupełnie nowy wątek z Jepperdem oraz jego największym rywalem, przywódcą Milicji. Jestem zatem dobrej myśli i liczę na interesujący ciąg dalszy.