Jedną z niedawnych nowości wydawnictwa Taurus Media postanowiłem wrzucić w mój nowo powstały cykl "Spoiler Alert". Dlaczego? Cóż, album porusza ciekawe tematy, które chciałbym szerzej omówić. Tym samym zdradzę kilka kluczowych scen, ale wydaje mi się, że warto o tym pogadać. Scenarzystą jest Alejandro Jodorowsky, człowiek mający wyjątkowo specyficzny... gust. Pisałem o tym w jednym z ostatnich Comics Report, gdzie prezentowałem moje oczekiwania względem "Rycerzy Heliopolis". Nie jestem fanem tego scenarzysty, ale uwielbiam tematy lawirujące koło alchemii oraz rewolucji francuskiej z końca XVIII wieku. A tutaj to mamy i o ironio, nawet mi się podobało. Tak. Mogę to otwarcie przyznać, ten komiks czytało mi się dobrze, choć nie na tyle abym chciał go zatrzymać w swej stałej kolekcji. Zaraz napiszę wam dlaczego tym razem scenariusz pióra Jodorowsky'ego mi podszedł. I ostrzegam jeszcze raz, jakby ktoś jeszcze tego nie załapał - będą spoilery :)
Moje oczekiwania względem lektury przedstawiłem TUTAJ.
Od pierwszego tomu oczekiwałem nawiązania do alchemickich mitów, oczywiście z uwzględnieniem epoki w której osadzono fabułę. Do tego sypnięcia historią oraz dużej dawki akcji. Jednocześnie znając inne prace tego scenarzysty, spodziewałem się nie małej liczby scen seksu oraz przemocy i.... tym razem nie tylko było to wyważone, to jeszcze miało sensowne podłoże fabularne. Serio, jestem w szoku, bo dotąd miałem wrażenie, że Jodorowsky pisze scenariusze będąc na odlocie. Gdy czytałem "Diosamante" towarzyszyło mi ciągle jedno wielkie WTF w głowie, ale być może jestem za mało kreatywny. Tak czy inaczej tym razem było znacznie lepiej, choć nie mogłem się z początku ustrzec skojarzeń z filmem "Planeta małp". Wiecie, gadający goryl w szatach mnicha.... cóż mam rzec. Alchemia alchemią, ale ta scena mnie po prostu rozwaliła.
Niemal połowa komiksu to retrospekcja, wyjaśniająca pochodzenie niejakiego Siedemnastego. Jest on od wielu lat uczniem Mistrza Fulcanelli. Tutaj dodam, że nie jest to prawdziwe imię tej postaci, ale to zostawię wam już do samodzielnego odkrycia :) Tak czy inaczej Siedemnasty jest delfinem Francji, Ludwikiem XVII Burbonem, prawowitym dziedzicem tronu, który w wyniku rewolucyjnej zawieruchy cudem uniknął gilotyny. Tutaj pojawia się naprawdę dobrze napisana opowieść, która zgrabnie wykorzystuje kluczowe elementy Wielkiej Rewolucji Francuskiej i legendy związane z Ludwikiem XVII. Choćby dlaczego młody delfin wylądował w Temple i jak się z niej wydostał. Wykorzystano tutaj plotki, mówiące że Ludwik wcale nie zginął w więzieniu, a uciekł, zaś zabito jego sobowtóra. Jodorowsky wymyślił nieco inną, o ironio bardziej realistyczną, wersję, choć nieco zakręconą. Jednocześnie zmienił mocno historię związaną z sercem chłopca. Kto orientuje się w wydarzeniach historycznych tego okresu, ten może domyślać się o co chodzi. Innych zachęcam do poznania tego kawałka historii Francji, bo jest on naprawdę bardzo ciekawy, choć krwawy.
Kolejną nowością, jest element związany z płcią literackiego Ludwika XVII. W komiksie jest on hermafrodytą, co w świecie alchemii, jak każda tego typu anomalia genetyczna, było uważane za dar niebios. Trzeba przyznać, że Jodorowsky świetnie wykorzystał ten element i jestem bardzo ciekaw jak pociągnie go w następnych tomach. Co prawda nie ma mowy tutaj o tak poważnym dramacie moralnym, jakiego doświadczymy w "Requiem Króla Róż", gdzie główny bohater również jest hermafrodytą, ale i tak od samego początku jest to mocno zaakcentowane. Dochodzi też oczywiście królewski bękart, którego Ludwik XVI spłodził ze swą służką. Jej postać również rozwinięto w tym albumie, ale też zakończono jej żywot. Trochę szkoda, choć fabularnie miało to sens.
Podtytuł tego tomu też jest w pełni wyjaśniony w drugiej połowie albumu i w praktyce zdradza nam od razu jaki (prawdopodobnie) będzie podtytuł następnego tomu. Teraz nasz główny bohater przechodził przemianę, z węgla w diament. Oczyścił się zapominając o swej przeszłości i narodziła się nowa osoba, wolna od grzechów przeszłości. Przynajmniej teoretycznie. Jest to zresztą świetnie przedstawione i zilustrowane. Teraz nasz były delfin ma za zadanie rozwiązać jedną z zagadek alchemicznych, odnośnie przemiany przedmiotów. Tutaj was zawiodę - jest mowa o eliksirze długowieczności, ale niestety na razie nie poznaliśmy przepisu Jodorowsky'ego. Mamy za to przepis na inną formułę i właśnie w niej bierze udział nasz młody bohater.
Od strony graficznej komiks broni się naprawdę mocno. Jeremy Petiqueux, który rysował też "Barakudę" i dwa tomy "Mureny" ma świetny styl. Nie jakiś oszałamiający, ale osoba nie siedząca zbyt mocno w komiksach, może zostać nim oczarowana. I nie chodzi mi tutaj tylko o kobiece wdzięki, ale ogólnie rysunek. Spora dbałość o detale, szczególnie widoczna w rysunku scenografii oraz kostiumów, świetnie przedstawione ludzkie sylwetki oraz spora dynamika scen pojedynków. Naprawdę potrafi zauroczyć. Zresztą możecie to obejrzeć na kadrach prezentowanych powyżej. Do tego należy pochwalić Felideusa Bubastis za kolorystykę poszczególnych kadrów. Wykonał naprawdę genialną pracę.
Podsumowując. Pierwszy tom "Rycerzy Heliopolis" okazał się dla mnie, mimo początkowych obaw, naprawdę dobrą lekturą. Nieco zwariowaną, co jednak należy zrzucić na karby tematów rewolucji i alchemików, ale naprawdę udaną. To nie jest coś, co zagości u mnie na stałe, ale naprawdę chętnie sięgnę po drugi tom. Być może jeśli natrafię na więcej albumów tego typu, to przekonam się bardziej do scenariuszy Jodorowsky'ego. Na razie jestem zadowolony, choć po lekturze pierwszego tomu "Królewskiej krwi" też miałem nadzieję na ciekawy rozwój serii, a wyszło jak zwykle. Niemniej teraz liczę, że będzie inaczej, to znaczy lepiej. Czas pokaże.
Komu komiks może się spodobać?
Fanom twórczości Alejandro Jodorowsky'ego oraz osobom lubiącym fikcję historyczną z domieszką fantazji alchemicznej.
Czy kupił bym komiks, gdybym nie otrzymał go do recenzji?
W moim wypadku podtrzymam tezę, że raczej bym pożyczył, ewentualnie zdobył ten tom w wyniku wymiany za coś, co mi zbywa.
Czy komiks zakwalifikował się do rocznego podsumowania 2019?
Na tą chwilę trudno powiedzieć. Powiedzmy, że wstępnie tak, ale tylko ze względu na to, że Jodorowsky mnie pozytywnie zaskoczył.
Kolejną nowością, jest element związany z płcią literackiego Ludwika XVII. W komiksie jest on hermafrodytą, co w świecie alchemii, jak każda tego typu anomalia genetyczna, było uważane za dar niebios. Trzeba przyznać, że Jodorowsky świetnie wykorzystał ten element i jestem bardzo ciekaw jak pociągnie go w następnych tomach. Co prawda nie ma mowy tutaj o tak poważnym dramacie moralnym, jakiego doświadczymy w "Requiem Króla Róż", gdzie główny bohater również jest hermafrodytą, ale i tak od samego początku jest to mocno zaakcentowane. Dochodzi też oczywiście królewski bękart, którego Ludwik XVI spłodził ze swą służką. Jej postać również rozwinięto w tym albumie, ale też zakończono jej żywot. Trochę szkoda, choć fabularnie miało to sens.
Podtytuł tego tomu też jest w pełni wyjaśniony w drugiej połowie albumu i w praktyce zdradza nam od razu jaki (prawdopodobnie) będzie podtytuł następnego tomu. Teraz nasz główny bohater przechodził przemianę, z węgla w diament. Oczyścił się zapominając o swej przeszłości i narodziła się nowa osoba, wolna od grzechów przeszłości. Przynajmniej teoretycznie. Jest to zresztą świetnie przedstawione i zilustrowane. Teraz nasz były delfin ma za zadanie rozwiązać jedną z zagadek alchemicznych, odnośnie przemiany przedmiotów. Tutaj was zawiodę - jest mowa o eliksirze długowieczności, ale niestety na razie nie poznaliśmy przepisu Jodorowsky'ego. Mamy za to przepis na inną formułę i właśnie w niej bierze udział nasz młody bohater.
Od strony graficznej komiks broni się naprawdę mocno. Jeremy Petiqueux, który rysował też "Barakudę" i dwa tomy "Mureny" ma świetny styl. Nie jakiś oszałamiający, ale osoba nie siedząca zbyt mocno w komiksach, może zostać nim oczarowana. I nie chodzi mi tutaj tylko o kobiece wdzięki, ale ogólnie rysunek. Spora dbałość o detale, szczególnie widoczna w rysunku scenografii oraz kostiumów, świetnie przedstawione ludzkie sylwetki oraz spora dynamika scen pojedynków. Naprawdę potrafi zauroczyć. Zresztą możecie to obejrzeć na kadrach prezentowanych powyżej. Do tego należy pochwalić Felideusa Bubastis za kolorystykę poszczególnych kadrów. Wykonał naprawdę genialną pracę.
Podsumowując. Pierwszy tom "Rycerzy Heliopolis" okazał się dla mnie, mimo początkowych obaw, naprawdę dobrą lekturą. Nieco zwariowaną, co jednak należy zrzucić na karby tematów rewolucji i alchemików, ale naprawdę udaną. To nie jest coś, co zagości u mnie na stałe, ale naprawdę chętnie sięgnę po drugi tom. Być może jeśli natrafię na więcej albumów tego typu, to przekonam się bardziej do scenariuszy Jodorowsky'ego. Na razie jestem zadowolony, choć po lekturze pierwszego tomu "Królewskiej krwi" też miałem nadzieję na ciekawy rozwój serii, a wyszło jak zwykle. Niemniej teraz liczę, że będzie inaczej, to znaczy lepiej. Czas pokaże.
Komu komiks może się spodobać?
Fanom twórczości Alejandro Jodorowsky'ego oraz osobom lubiącym fikcję historyczną z domieszką fantazji alchemicznej.
Czy kupił bym komiks, gdybym nie otrzymał go do recenzji?
W moim wypadku podtrzymam tezę, że raczej bym pożyczył, ewentualnie zdobył ten tom w wyniku wymiany za coś, co mi zbywa.
Czy komiks zakwalifikował się do rocznego podsumowania 2019?
Na tą chwilę trudno powiedzieć. Powiedzmy, że wstępnie tak, ale tylko ze względu na to, że Jodorowsky mnie pozytywnie zaskoczył.