Strony

15 listopada 2018

Outlaw King

Uwielbiam kino historyczne, gdyż to jeden z moich koników. W czasach szkolnych nauczyciele nie potrafili mnie zarazić tym przedmiotem, poza jednym sędziwym belfrem, który był profesorem starej daty. Uczył mnie raptem dwa lata, nim udał się na zasłużoną emeryturę, ale jego praca nie poszła w las. Sam zacząłem szukać informacji na interesujące mnie tematy, poszerzać mą wiedzę i tak zostało mi po dziś dzień. Często okazuje się to być wiedza bezużyteczna, jeśli nie liczyć bardzo sporadycznych wycieczek, gdzie nie tracę kasy na przewodnika, bo po prostu go nie potrzebuję. Dlatego ochoczo sięgnąłem po nowy film Davida Mackenzie, reżysera takich obrazów jak "Młody Adam" czy "Aż do piekła", zatytułowany "Outlaw King". Polskie tłumaczenie jest dosłowne i brzmi "Król wyjęty spod prawa", ale angielska wersja bardziej wpada w ucho i łatwiej ją zapamiętać. Gdy spojrzałem na obsadę, miałem przeczucie, że czeka mnie wspaniałe widowisko i... tym razem się pomyliłem. Owszem, źle nie jest, ale temat zasługiwał zdecydowanie na miniserial, bowiem film tylko go uszczknął.

Chris Pine wciela się tym razem w osobę Roberta I Bruce'a, przyszłego króla Szkotów, który ostatecznie doprowadził do wyzwolenia ich kraju spod okupacji Angielskiej. Postać tą możemy ujrzeć choćby w "Braveheart", zagraną przez Angusa Macfadyena, choć miejscami mocno odbiega ona od historycznego pierwowzoru. Zresztą jak cały film z 1995 roku. Tym razem miałem nadzieję na zdecydowanie mocniejsze trzymanie się faktografii, bowiem temat jest szalenie ciekawy, a wojna Szkotów o niepodległość trwała bite trzy dekady i zakończyła się ostatecznie 1328 roku. Tutaj pojawia się pierwszy zgrzyt w filmie Mackenzie'a - spakowanie niemal 15 lat wydarzeń w niespełna dwugodzinną produkcję. Serio, to nie mogło się udać, bowiem masa elementów została pominiętych, czasem wręcz przeinaczonych, a całość miejscami po prostu nuży.


"Outlaw King" jest niczym na szybko opracowane streszczenie, jednego z najważniejszych wydarzeń średniowiecznej Europy. To tak jakby całą opowieść z serialu "The Crown" zamknąć w jednym filmie. Aż się prosiło aby powstał solidny miniserial mający 8-10 odcinków. Cholera, nawet 6 odcinków, każdy trwający 50 minut (bez napisów) pozwoliłby lepiej i zdecydowanie bardziej rzeczowo przybliżyć cały konflikt, który był skomplikowaną intrygą polityczną oraz militarną. Naprawdę nie rozumiem czemu nie zdecydowano się na taki krok, w czasach gdy powstają wysokobudżetowe seriale historyczne.


Kończąc moją litanię złorzeczeń, bowiem film ma jednak sporo plusów, o których napiszę za chwilę, muszę wytknąć jeszcze trzy z nich. Po pierwsze nie mamy ani razu wstawek dat i lokalizacji. W efekcie tego ma się wrażenie, jakby cała fabuła przedstawiona w filmie trwała może z rok, a nawet mniej. Tymczasem jeśli ktoś siedzi w temacie wie, że trwało to kilkanaście lat. To poważne utrudnienie, szczególnie dla osób nie interesujących się na co dzień historią średniowiecznej Europy. Kolejny mankament to urwanie wątków kilku postaci dalszoplanowych, jak choćby córka Roberta I Bruce'a. Nie mamy o niej pojęcia długi czas, potem kilka razy nam mignie, zapadając w pamięć widza i finalnie znika, a na końcu coś tam się o niej wspomni. Bardzo to słabe i wynika głównie z faktu, że cały scenariusz Mackenzie musiał zmieścić w niecałe 2 godziny. Ostatnim minusem jest mocne zafałszowanie danych odnośnie przebiegu bitwy pod Bannockburn w czerwcu 1314 roku, będącym punktem zwrotnym w wojnie o niepodległość Szkocji. To była naprawdę ogromna batalia, trwająca dwa dni, a tutaj wygląda to na większą potyczkę. Słowem, słabo.


Wspomniałem jednak, że "Outlaw King" broni się na kilku płaszczyznach. Po pierwsza ma rewelacyjne zdjęcia i solidny montaż. To naprawdę dużo znaczy, bowiem plenery Szkocji prezentują się obłędnie. Dodajmy do tego bardzo szczegółowo wykonane stroje, wiernie oddające tamte czasy w każdej z grup społecznych. Zadbano w zasadzie o każdy element, dzięki czemu widać wyraźnie, że pod kątem ubioru czy życia codziennego, szlachta Szkocka nieraz pracowała tak samo ciężko jak mieszczanie czy chłopi. Gra aktorska też jest solidna, choć nie widzę tutaj poziomu na Oscara. Niemniej, jak na tych aktorów i aktorki jest bardzo dobrze. Na koniec zostaje muzyka, której jest dość sporo, tworzy klimat, ale nie zapadła mi szczególnie w pamięci.

Podsumowując - nowy film historyczny na platformie Netflix jest niezły. Zdecydowanie byłby niebotycznie lepszy, gdyby przebudować go na miniserial. Mimo trzymania się realizmu oraz faktów, nie zapadł mi on tak w pamięci, jak wspomniany "Braveheart" Mela Gibsona. Brak mu tego czegoś i z czasem po prostu nuży. W końcu ile można oglądać króla, który ucieka i nagle postanawia skopać tyłki Anglikom. Może w przyszłości ktoś się pokusi o poważniejsze potraktowanie I Wojny Szkotów o niepodległość. "Outlaw King" miał potencjał, ale moim zdanie go nie wykorzystał.