Strony

12 października 2018

Star Wars Legendy: Yaviński artefakt

W uniwersum Star Wars powstały setki, jeśli nie więcej, przeróżnych komiksów. Część z nich ma tak porąbane przygody, że aż śmieszą, inne wręcz żenują. W przypadku "Yavińskiego artefaktu" mamy coś pośredniego, bardziej skierowanego ku pierwszej frazie. Zakład trójki huttów, legendarny artefakt i trzy bandy najemników próbujące go dorwać. Do tego tajemniczy kolekcjoner oraz sprytna służebnica jednego z "robali", pragnąca wyrwać się na wolność z toną gotówki. Serio, scenariusz tego komiksu jest miejscami tak porąbany, jak seria "Szybcy i wściekli". Jest tutaj plejada znanych, dla fanów tego uniwersum, łowców nagród, włącznie z trójką gości z okładki, zaprezentowanej obok. Czy jednak komiks mnie porwał? Od razu mówię, że nie. W moim przypadku lektura szła dość ciężko, bowiem przeszkadzały mi dwa elementy. O nich i kilku innych, bardziej pozytywnych kwestiach, możecie przeczytać poniżej.

Szkielet fabularny jest w praktyce taki, jak przedstawiłem to powyżej, tyle że mamy tutaj tonaż pościgów, strzelanin i głupich tekstów. Jeśli ktoś jest fanem późniejszych części serii "Szybcy i wściekli", gdzie ekipa na linach wywoziła sejf, rozwalając przy tym pół miasta, to raczej będzie zadowolony. Co prawda nie natrafimy w komiksie na aż tak ogromne absurdy (choć czasem mało brakuje), ale poziom zawiłości zdrad poszczególnych grup i strzelanie do Hana Solo "dla czystej przyjemności", sprawiają, że czasem się gubiłem w tym wszystkim. Jak na coś o tak prostej konstrukcji, to nie lada wyczyn. Serio, ilość eksplozji jest tu dość spora i co ciekawe prawie wszystkie dzieją się w gęsto zaludnionych obszarach. Chrzanić cywili, ewentualnie prymitywnych tubylców.

Tytułowy artefakt jest najciekawszym elementem całej opowieści i związana z nim zagadka daje ciekawy finał. Szczególnie jeśli ktoś interesuje się filmową częścią uniwersum Star Wars. Zresztą fani starej trylogii, znajdą tutaj od groma postaci i nawiązań, ale nie chcę wam nic z tego zdradzać, aby nie psuć zabawy. Mimo potężnej przewidywalności warstwy fabularnej, to i tak kilka razy potrafi ona lekko zaskoczyć czytelnika. W moim wypadku udało się to dwa razy, gdzie nie przewidziałem następstw poprzednich wydarzeń.

To co mi natomiast bardzo nie pasowało to rysunek. Jakoś wolę Gwiezdne Wojny w formacie prezentowanym choćby w serii o Doctor Aphrze albo jej mrocznym mentorze. W tym albumie kreska jest pełna groteski, która jakoś mi nie leżała. Ciężko się to czytało i oglądało, choć zapewne znajdą się osoby lubiące ten styl. Ja jednak się do nich nie zaliczam. Mimo zwariowanej fabuły, rysunek kilka razy mnie odrzucił, a podczas całej lektury sprawiał, że moje oczy się męczyły. W ogólnym rozrachunku, nie mogę jednak powiedzieć, aby ten komiks był zły. Dla mnie to średniak, ale być może komuś spodoba się bardziej. Nie żałuję jakoś specjalnie czasu spędzonego nad nim, choć wiem, że szybko o nim zapomnę.