Strony

24 września 2018

The Crown, sezon 1

Publiczne uwielbienie dla Korony Brytyjskiej nie trwało od zawsze. W XX wieku doszło do wielu istotnych przemian, co spowodowało drżenie elit Imperium Brytyjskiego. Nie każdy chciał bowiem otwierać się na niższe warstwy społeczne, ale nowe ruchy polityczne, dwie wojny światowe i Zimna Wojna oraz dążenie kolonii do niepodległości, zmieniły wszystko. "The Crown" świetnie pokazuje te zmiany, skupiając się jednak na postaci Królowej Elżbiety II i jej męża Philipa, Księcia Edynburga. Powiem jedno. Oglądając ten serial, cieszę się, że nie przyszło mi urodzić się w królewskiej, albo książęcej rodzinie. To co z zewnątrz wygląda tak pięknie, w środku jest przeżarte nienawiścią, zgorzknieniem i poronioną etykietą. Serial pokazuje bowiem sporo ciemnych miejsc z życia monarchii brytyjskiej, o której niby się wie, ale nigdy głośno nie mówi.

Na początku należy zaznaczyć, że mimo wszystko mamy do czynienia z serialem fabularnym, nie zaś czystym dokumentem. Zatem pewne relacje pomiędzy postaciami zostały trochę... zdramatyzowane i "upiększone". Sama królowa Elżbieta II, po obejrzeniu pierwszego sezonu "The Crown", wyraziła swoją gorącą aprobatę dla serialu, ale też zwróciła uwagę na ten element. Głównie chodzi tutaj o aspekt romansu jej siostry, księżnej Małgorzaty z Peterem Townsendem. Całe zdarzenie faktycznie spowodowało sporo napięć w kręgach rodziny królewskiej oraz mogło przyczynić się do ogromnego skandalu, ale w serialu nieco to wyolbrzymiono. Szczególnie na linii Elżbieta-Małgorzata. Z drugiej strony rewelacyjnie pokazano postać Dawida, księcia Windsoru, oraz jego brata króla Jerzego VI. W drugim sezonie postać wuja Elżbiety II jest jeszcze lepiej rozwinięta, pokazując jego mroczną przeszłość z okresu międzywojennego i za czasów II Wojny Światowej. Kto interesuje się historią tego okresu, ten zapewne wie, o co chodzi.


W tym materiale pragnę skupić się jednak na pierwszym sezonie serialu, który pokazuje młodość Elżbiety Windsor, objecie tronu i pierwsze lata władzy, aż do czasu pogłosek o poważnych problemach w jej małżeństwie. Już na tym etapie muszę pochwalić twórców serialu za jedną, wielce istotną rzecz - nie wybielanie żadnej postaci. Szczególnie tych, które dbają o przestrzeganie odpowiedniej etykiety. Zapewne odbieram to inaczej niż mieszkańcy Wysp, ale dla mnie cały ten, wybaczcie to określenie, "Teatrzyk królewskich kukiełek", przyprawiał o zawrót głowy. Zdaję sobie sprawę, że chodzi o wizerunek, dla Brytyjczyków posługa na dworze królewskim to wyróżnienie i tak dalej, ale to wszystko jest tak odczłowieczone i sztuczne, że w moich oczach było po prostu bezduszne. To jakby zamknąć orła w ciasnej klatce ze szczerego złota, wystawić na widok publiczny i postawić obok tabliczkę "Oto król przestworzy. Nich nam panuje i będzie nam symbolem.". Oczywiście jest to moja subiektywna opinia, osoby, która wychowała się w zupełnie innym systemie ustrojowym, więc mogę nie rozumieć uwielbienia dla Korony.

Ogromną zaletą serialu jest dobór obsady aktorskiej, choć jedna rzecz mnie drażniła, niemniej to zrzucam na karby mojego marudzenia. Chodzi o postać Churchilla, granego przez Johna Lithgow. Aktor wywiązał się z swej pracy wyśmienicie, ale ciągle nie pasował mi jego... wzrost. Churchill był niski, co zresztą widać na zdjęciach, tymczasem Lithgow mierzy aż 193 cm. Nawet przy odpowiedniej pracy kamery i wielkiego wysiłku aktora, włożonego w swoją rolę, czuć dysonans w scenach gdy występuje koło Claire Foy, mierzącej raptem 162 cm, w roli Elżbiety Windsor. Jednak to należy traktować jako moje marudzenie, nie zaś faktyczną wadę produkcji. Ot, spaczenie osoby interesującej się historią.


Przechodząc już do samych postaci, występujących w tym serialu, to muszę pochwalić każdego aktora i aktorkę, którzy się tutaj pojawili. Niezależnie od tego na jakim planie byli, pierwszym, drugim, albo nawet trzecim, czy pojawili się raptem w jednym epizodzie, albo w całym sezonie, każde z nich wykonało tytaniczna pracę. Oglądając "The Crown" czułem się jako widz tamtych wydarzeń, czasami mając wrażenie, że naprawdę ich doświadczyłem. To jest niesamowite i naprawdę mało który serial, potrafił zrobić na mnie tak pozytywne wrażenie. Nie chciałbym podawać postaci, która najbardziej zapadła mi w pamięci, bo każda, w tym nawet osoby grające służbę, zapadła mi w pamięci. Co więcej doskonale dobrano ekipę pierwszo- i drugoplanową, zarówno od strony charakteru, umiejętności jak i twarzy, choć z posturą, jak wspomniałem wyżej, czasem były potknięcia.

Kolejnym ogromnym plusem są kostiumy oraz scenografia. W obu wypadkach widać ogromna dbałość o szczegóły. Łatwo można to zauważyć, jeśli przejrzymy dostępne w sieci fotografie rodziny królewskiej. Uczesanie, poszczególne części garderoby, biżuteria i tak dalej. Nieraz przeniesiono je na ekran w stopniu jeden do jednego. To buduje niesamowity klimat i sprawiło, że serial obejrzałem jednym tchem. Przepięknie też prezentowały się sceny w katedrze Westminsterskiej, czy innych przybytkach należących do korony. Całość bardzo mocno wspomaga genialna praca kamery oraz mistrzowski montaż. Wisienką na torcie jest oczywiście muzyka, którą skomponował Rupert Gregson-Williams, zaś muzykę do openingu Hans Zimmer.


"The Crown" to dla mnie serial niemal wybitny. Mówiący o bardzo świeżej przeszłości, która rozgrywała się na naszych oczach i oczach naszych rodziców. Pokazuje zwyczajne życie członków rodziny królewskiej oraz ludzi z nimi związanych, ciemne zakamarki władzy, relacji polityczne pomiędzy koroną a parlamentem i to czym żyła prasa - skandale. Pierwszy sezon kończy się w takim monecie, że od razu chce się sięgnąć po kolejny. Obecnie można to zrobić i warto poświecić na cały serial te kilkanaście godzin.