Strony

13 lipca 2018

Dom nad jeziorem: Dzieci ciszy

Kolejną grą od wydawnictwa Alawar, jaką zakupiłem w pakiecie, na letniej wyprzedaży Steam, jest "Dom nad jeziorem: Dzieci ciszy". Gdybym miał określić gatunek, to dałbym temu nalepkę typowego horroru, z mnóstwem wątków kryminalnych. Niestety bardzo przewidywalnego fabularnie i niezwykle prostego w rozwiązaniu głównej sprawy. Czy to sprawiło, że grało mi się w ten tytuł źle? Nie, ani trochę. Całość napisano tak, że chciało się iść dalej. Niemniej "Dom nad jeziorem" ma kilka rażących wad, które mogą zniechęcić do siebie potencjalnego odbiorcę. Co gorsza są to wady, które można byłoby spokojnie wyplenić, gdyby zaimplementować w grze kilka prostych elementów.

Zacznijmy jednak od samej fabuły, bo ta mimo swej prostoty i przejrzystości, jest napisana całkiem sprawnie. Henry (postać której poczynaniami steruje gracz), oświadcza się Ann, którą zna od ponad 15 lat. Jednak tego samego dnia, dziewczyna oznajmia, że ktoś włamał się do jej domu i zniszczył jej rodzinny album. Nic innego nie zostało ruszone. Zaraz potem ma miejsce dziwne zdarzenie, w efekcie którego Henry i Ann wracają wspomnieniami do zmarłego brata dziewczyny - Tommy'ego. Prześladuje też ich wizja dziwnej oraz złowrogiej metalowej maski, którą nosi zakapturzony mężczyzna. Udają się do rodzinnego domu Ann, który znajduje się nad jeziorem w opuszczonym i zrujnowanym miasteczku. Jak się szybko okazuje, to dopiero początek koszmaru.

Tutaj pojawia się pierwszy zgrzyt, który jednak idzie szybko przeboleć. Przewidywalność fabularna. Tak naprawdę w pierwszych dziesięciu, no może piętnastu, minutach idzie rozszyfrować całą zagadkę zniknięcia chłopaka, choć nie do końca wiemy jak do tego doszło, tak krok po kroku. Nie ukrywam, że to mnie trochę zabodło, ale scenariusz napisano na tyle ciekawie, a i posiadał kilka dodatkowych smaczków, że szybko przestało mi to przeszkadzać. W zasadzie wciągnąłem się w grę bardzo mocno i musiałem koniecznie wiedzieć co będzie dalej. Przyszło mi na to poczekać sporo, gdyż gra trwałą niemal 8 godzin. Teoretycznie powinno być to zaletą. Wszak im dłużej tym lepiej, a mowa o bardzo prostej grze point&click, gdzie główną mechaniką jest szukanie ukrytych przedmiotów. Standardowo takie tytuły trwają 3-4 godziny i ten... tez tyle powinien. Skąd zatem dodatkowe 4 godziny "zabawy"?


Składa się na to kilka elementów. Po pierwsze brak interaktywnej mapy co zmusza gracza do popierniczania ręcznie przez tabun lokacji do miejsca docelowego. Czasami musimy przewinąć się kilka razy z rzędu przez 5-6 lokacji, aby wykonać jedną czynność. Nosz sama słodycz, nie da się ukryć. Do tego spora część zagadek jest prostych, ale wyjątkowo nielogicznych. Dochodzi wręcz do takich absurdów, że mamy pod ręką coś co, wedle zasad logiki, mogłoby nam pomóc, ale nasz bohater uparł się, aby poszukać jakiegoś zardzewiałego gwoździa gdzieś na zadupiu mapy, mimo stania na ich stercie. W efekcie tego często totalnie bez sensu tracimy przedmioty po ich wykorzystaniu, jakbyśmy je po prostu wyrzucali. Dobrym przykładem może być tutaj sytuacja z innej gry, "Opowieści grozy: Czerwony kapturek". Tam na jednej z map nasza postać wielokrotnie potrzebowała noża, do odcięcia czegoś czy zdobycia liny albo sznurka. Używała do tego celu, przez cały czas potłuczonej butelki, co zresztą miało sensowne wyjaśnienie fabularne. Tutaj natomiast postać gracza jest wiele razy w podobnej sytuacji, ale zamiast zachować przedmiot, konkretniej nóż, to wywala go o użyciu, aby potem szukać siekiery, skalpela, kawałka szkła, innego noża i tak dalej. Krew potrafi człowieka zalać.


Takie zagrywki, niemiłosiernie wydłużają rozgrywkę, ale w bardzo męczący sposób. Co więcej, łamigłówek jest naprawdę dużo, ale są one tak żałośnie proste, że w praktyce nie korzysta się z podpowiedzi. Jeśli już to w momencie szukania jakiegoś przedmiotu, bo ten całkowicie zlewa się z otoczeniem niczym kameleon. Serio, twórcy trochę przegięli, bo czasem siedząc z nosem w ekranie telewizora, nie mogłem znaleźć jakiegoś elementu z listy. To też mocno wydłużało rozgrywkę, choć nie aż tak, jak mechaniki opisane wyżej. Na plus jednak trzeba zaliczyć świetną muzykę, naprawdę klimatyczna oraz mroczną oprawę graficzną i całkiem udany dodatkowy rozdział. Też nie obyło się w nim bez głupotek logicznych, ale był ciekawym zwieńczeniem całości. Po jego przejściu odblokowywały się dodatkowe ciekawostki, z których można było dowiedzieć się o procesie powstawania gry. Bardzo miły smaczek, który w pewien sposób rekompensował wady.


Jak zatem oceniam "Dom nad jeziorem: Dzieci ciszy"? Cóż... był niezły, miejscami nawet dobry, ale "Czerwony kapturek" tego studia, mimo że krótszy, podobał mi się znacznie bardziej. Mimo wszystko grało mi się dobrze. Ciekawa, choć przewidywalna, fabuła, przecudna muzyka i klimatyczna grafika, zrobiły swoje. Niemniej dla mnie okazała się to przygoda na raz i wątpię, abym jeszcze kiedyś wrócił do "Domu nad jeziorem". Zdecydowanie wolę chwycić za inne pozycje tego studia.

PLUSY:
* atmosfera klasycznego horroru
* oprawa graficzna
* muzyka
* dobrze napisany scenariusz
* długa, jak na swój gatunek

MINUSY:
* totalnie przewidywalna fabuła
* logika jest wielokrotnie bita i znieważana
* sztuczne rozciąganie gry w  czasie
* zdecydowanie za prosta, nawet jak na swój gatunek