Strony

25 lutego 2018

Sunstone #5

Seria "Sunstone" bardzo mi się podobała, choć po początkowym zachwycie nad pierwszym tomem, z czasem okazała się dla mnie lekturą jednorazową. Niemniej bardzo dobrą, bo poruszającą wiele ważnych tematów z życia codziennego, oplecionych kontrowersyjnym spojrzeniem na seks. Głównym motywem była zatem miłość homoseksualna oraz BDSM, ale często traktowałem to jako pretekst mający przyciągnąć czytelnika. "Sunstone" dotykał w umiejętny sposób masy istotnych spraw, jak zaufanie, konsekwencje jakie niesie z sobą przygodny seks, przyjaźń, zazdrość czy problemy małżeńskie dnia codziennego. W całej tej historii, kręcącej się wokół sznurów, lateksu i skórzanych strojów, widzieliśmy dramaty bohaterów, ich rozterki, sukcesy oraz porażki. Nadszedł czas na wielki finał, który w moich oczach troszkę mnie rozczarował. To nadal bardzo dobry komiks, ale ma kilka irytujących mankamentów na tle poprzednich albumów.

Zacznijmy od tego co mi nie podeszło, bo plusów jest zdecydowanie więcej. Piąty tom serii jest najdłuższy, znacznie grubszy od poprzednich. Pamiętając zatem zakończenie poprzedniego albumu oraz mając na uwadze obecną rozłąkę głównych bohaterek, nie liczyłem na żadne zaskoczenia fabularne. Od początku było wiadomo, że rudowłosa Lisa opisuje, jak poznała Ally oraz co doprowadziło je przed ślubny ołtarz. To wyraźnie zaznaczono już w pierwszym tomie, niemniej sama akcja potrafiła kilka razy zaskoczyć. Głównie przedstawiając pewne ważne problemy życia codziennego, jak budowa zaufania w związku, albo konsekwencje przygodnego seksu dwojga przyjaciół. Tym razem zabrakło takich elementów, a całość wałkowała to co już było napisane wcześniej. Do tego nowy motyw, czyli próba pogodzenia się obu kochanek i przyznania się do własnych błędów, szczególnie u Lisy, jest strasznie rozwleczona. Wiem, ze pisał to facet, wiem że to połączenie erotyku z romansem, a ja sam mam spore problemy ze zrozumieniem kobiet, co stale przypomina mi moja żona (choć w żartach). Jednak chlipanie do poduszki i przed ekranem monitora, przez grubo ponad sto stron, średnio do mnie trafia.

Dobra, taka forma tutaj pasuje i też nie dominuje na każdym kadrze, ale rozważania Lisy czasem przyprawiały mnie o nagły atak ziewania. Ally wypada przy niej o wiele, wiele ciekawiej. Nie bez powodu jest dominą, a Lisa uległą, ale rudowłosej bohaterce zajęło zdecydowanie zbyt dużo czasu aby zrozumieć swój egoistyczny punkt widzenia, natomiast sposób w jaki przeprasza Ally za swój wyczyn jest zdecydowanie przydługi. Z jednej stronie fajnie pomyślany, ale mnie, jako czytelnika, pod koniec piekielnie wymęczył. Niemniej sam finał jest naprawdę ciekawie zbudowany, a postać Ally ani o drobinę nie straciła swego uroku, z poprzednich tomów.


Tutaj na planie pojawia się druga ważna bohaterka, Anne, tatuażystka, będąca, choć nie z własnej woli, zapalnikiem do całej kłótni (patrz, tom 4). Ona i towarzyszący jej z czasem Alan, tworzą nowy związek, podpierający jednocześnie rozpadającą się relację Ally i Lisy. Ten element w całym komiksie podobał mi się najbardziej i był zbudowany naprawdę ciekawie. Szczególnie Anne wypada tutaj interesująco, a autor na końcu komiksu pokazał zapowiedź serii z udziałem jej oraz Alana, zatytułowaną "Mercy". Strasznie nie mogę się doczekać, aby zatopić się w tą rzecz, bo ta parka przemawia do mnie o wiele bardziej niż główne bohaterki.

Naświetlono też kilka spraw związanych z braćmi Lisy, szczególnie najstarszym, którego małżeństwo przechodzi srogi kryzys. Szkoda że ten wątek jest tak krótki, bo daje do myślenia. Nie chodzi tutaj bynajmniej o fakt, ze mamy do czynienia z "klasycznym" małżeństwem, ale to jak bohaterowie radzą sobie ostatecznie z swoimi problemami, co było ich zarzewiem i dlaczego nie zamierzają się poddać idąc najłatwiejszą drogą. To jest materiał na naprawdę mocny rozdziała, szczególnie w odniesieniu do Lisy, pragnącej aby inni podejmowali za nią wszystkie decyzje. Dlatego Sejic mógł wywalić część łzawych, pseudo-filozoficznych popłakiwań rudzielca, na rzecz jej o wiele bardziej dojrzałego brata. Ostatecznie zrobił to w wersji skróconej, za to z potężnym przytupem. Czy też emocjonalnym kopniakiem w krocze.


Jeśli idzie o warstwę wizualną, to komiks jak zwykle stoi na bardzo wysokim poziomie. Subtelna erotyka, ocierająca się o porno, ale nim nie będąca, rozgrzewające do czerwoności kolory i sporo humoru sytuacyjnego. Nie zabrakło też wtrętów rodem z gier fantasy MMO, wyobrażeń ludzi o świecie BDSM (tu ubranych w internetowe opowiadanie Lisy), nie mających nic wspólnego z rzeczywistością, czy "szarości" dnia codziennego. W mojej opinii jest to jedna z najlepiej narysowanych serii Sejicia, która potrafi przyciągnąć oko czytelnika z bardzo daleka. Dalej jest to komiks obyczajowy, zatem osoby liczące na tanią podnietę, nie mają tutaj czego szukać. Sceny seksu są, bo to erotyk, ale tu mamy słowo klucz - erotyk. Dominuje fabuła, zaś w obrazach jej przedstawienie, rozterki poszczególnych bohaterek i bohaterów oraz nie małą dawka humoru sytuacyjnego. Za to od początku cenię tą serię.

"Sunstone" był dla mnie naprawdę świetną przygodą. Nie zmienił ani o jotę mojego podejścia do BDSM, które nadal niespecjalnie mnie kręci. Znaczy, stroje często prezentują się genialnie, ale sam w łóżku bym się w takie rzeczy nie bawił. Natomiast komiks cenie głównie za scenariusz oraz zwrócenie uwagi czytelnikowi na to jak mocno pornografia wypacza rzeczywistość. Szczególnie w tak kontrowersyjnych sprawach. Piąty tom dobrze zakończył całość, niemniej jak dla mnie jest nieco przegadany. Natomiast czekam aż na naszym rynku pojawi się "Mercy", zapowiadający się równie ciekawie co pierwsze tomy "Sunstone". Na pewno będę śledził tą serię w sieci, niemniej komiksy nadal wolę czytać na papierze.