Strony

10 listopada 2017

Hulk: Koniec i inne opowieści

Postać Hulka zawsze mnie bawiła. Z jednej strony niemal nic nie było wstanie go definitywnie ubić, bo zranić i owszem, a z drugiej Avengers mieli z niego nieraz więcej szkody niż pożytku. Jednak fajnie się czytało przygody zielonego mięśniaka, którego siła wzrastała wraz z furią. Z czasem nawet zaczął przejawiać cechy intelektu, natomiast w komiksach XXI wieku  postać ta mocno ewoluowała. Z drugiej strony nie zawsze mi ta metamorfoza pasowała, bo scenarzyści starali się wpakować w całość jakąś głębszą dramaturgię. Kiedy do tego dorzucano garść przemyśleń rodem z powieści kryminalnych czy filozoficznych, komiks czytało się po prostu ciężko. W tym albumie zaprezentowano trzy, samodzielne historie, mające pokazać bardziej ludzką stronę Hulka. Wyszło to.... bardzo przeciętnie.

Zacznijmy od przydługiego wstępu Kamila Śmiałkowskiego, przybliżającego nam postać Hulka i jego ewolucję w komiksie. Jak umiem się zgodzić z pierwszym elementem, tak doszukiwanie się w komiksach Marvela, szczególnie z udziałem zielonego olbrzyma, "wielopoziomowego dramatu psychologicznego", uważam za mocno chybione. Owszem, są lepsze i bardziej rozbudowane historie, jak np. "Miracleman", który jest swoistym wyjątkiem. Jednak w przypadku Hulka nigdy nie spotkałem się z takim przypadkiem, natomiast przytoczone tutaj trzy opowieści, tylko umocniły mnie w moim przekonaniu. Koło takich tytułów, jak "Jessica Jones: Alias", "Punisher Max" czy wspomniany już "Miracleman", ten album nawet nie stał. Cholera, Hulk nawet nie musnął ich cienia, zatem nazywanie tego wielopoziomowym dramatem psychologicznym uznaję za żart.

Nie oznacza to, że komiks scenarzyści nie próbowali. Owszem, zrobili to i wyszło... bardzo przeciętnie, a w jednym z komiksów nawet gorzej niż przeciętnie. Pierwsza opowieść to "Czas Przyszły Niedoskonały", gdzie Hulk nie jest bezmózgą bestią, a połączył swą siłę z intelektem Bannera. Zostaje on wysłany w przyszłość, aby pokonać starą wersję samego siebie, która włada ostatnim bastionem ludzkości, na spowitej nuklearną pustynią planecie. Do tej chwili jest ciekawie, ale potem wkrada się głupota pod znakiem psychologicznych rozważań oraz "Ja wiedziałem, że wiesz, a tobie się wydawało, że ja nie wiem, że ty wiesz, o tym co ja wiem". I tak lecimy do nudnego zakończenia. Do tego wstawki dramatyczne, mające poruszyć mnie jako czytelnik, sprawiały że ziewałem. Ogólnie historię czytało się topornie i mimo początkowego potencjału, szybko się wypalił.


Druga historia, zatytułowana "Koniec: Ostatni Tytan", wręcz mnie dobiła. Ogólnie wyszedł z tego w moich oczach egzystencjalny bełkot, wałkowany już chyba milion razy w różnych komiksach z Hulkiem. Ludzkość znowu się wymordowała i przetrwał tylko Banner, no bo ma w sobie Hulka. Ten nie pozwala mu umrzeć, więc nasz poczciwy ostatni człowiek na Ziemi, rozmyśla nad sensem istnienia oraz pragnie śmierci. Początek potrafił dobić, a im dalej w las tym było gorzej. Tak naprawdę jedyny powód, który sprawił, że dotrwałem do końca tej historii to rysunek.  Odpowiadał za niego Dale Keown, natomiast kolorami zajął się Dan Kemp. Panowie, przy nie małym wkładzie inkerów (Joe Weems oraz Livesay) dal mi obraz jaki chciałem zobaczyć w przypadku Hulka. Mroczny, złowrogi, pełen zieleni i zniszczenia. Cudo.

Ostatnia historia natomiast przykuła moją uwagę, choć nie na tyle, abym chciał klaskać z zachwytu. "Hulk - Transforme", ma bardzo prostą fabułę, aczkolwiek ciekawie napisane drugoplanowe postacie żeńskie, co w połączeniu z klasycznym, wręcz stereotypowym, obrazem tego bohatera, daje nam ciekawą historię. Tutaj Hulk szaleje, a Banner bezskutecznie stara się zapobiec jego destrukcyjnej aktywności. Do tego czytelnik widzi wyraźnie jakie emocje targają postacią naukowca, chcącego kosztem nawet własnego życia powstrzymać monstrum. Nie pomaga mu w tym obecna sytuacja, w jakiej przyszło mu się znaleźć, co zostało również dobrze pokazane. Do tego świetny rysunek, za który odpowiada nasz rodak Piotr Kowalski, pracujący ongiś dla wydawnictwa Egmont, a pokolorowany przez Nicka Filardi. Finał ich pracy jest naprawdę znakomity.


"Hulk" Koniec i inne opowieści" to od strony wizualnej bardzo dobry album, ale na polu scenariusza, mnie nie kupił praktycznie wcale. Silenie się na psychologiczne i egzystencjalne zagrywki, rodem z przekombinowanego serialu, wplatanie kiepskiej dramaturgii, a całość polana sosem z zielonych mięśni i kruszonych skał, kompletnie do mnie nie przemawia. Może jestem za bardzo wymagający, albo po prostu Marvel przyzwyczaił mnie do tego, że jego komiksy nie są ambitne. Mogą być dobrą rozrywką, ale do wiekopomnych dzieł dramatycznych im daleko. Zdarzą się czasem perełki, jak tytuły wymienione na początku tego materiału, niemniej Hulk raczej nie ma co liczyć na takie potraktowanie jego postaci.