Strony

22 lipca 2017

Dunkierka

Bardzo cenię sobie twórczość Christophera Nolana, zarówno w osobie reżysera jak i scenarzysty. Wiele jego filmów wylądowało w mojej domowej wideotece, zaś sam często wybieram się do kina na jego dzieła. Nie inaczej było z "Dunkierką", co do której miałem ogromne oczekiwania. Nie tylko ze względu na osobę reżysera i jego dokonania, ale również dlatego, że trochę interesuję się historią tamtego okresu. Operacja "Dynamo" mająca miejsce od 26 maja do 4 czerwca 1940 roku na francuskich plażach w okolicy miasta Dunkierka była w pewnym stopniu zwycięstwem sił sprzymierzonych. Jednak ogrom strat jakie ponieśli w sprzęcie i ludziach był zatrważający. Liczyłem zatem, że dostanę coś pokroju "O jeden most za daleko" tylko zrobione poważniej w typowym dla Nolana stylu. I faktycznie, to drugie otrzymałem, ale to pierwsze już niekoniecznie.

Zacznijmy jednak od jednej z największych zalet filmu - czasie rozgrywanej na ekranie akcji. Całość została przedstawiona z trzech perspektyw. Żołnierzy na plaży Dunkierki, właściciela jachtu wycieczkowego oraz pilota RAF-u. Nolan w tym momencie pokazał swój geniusz już w pierwszej minucie filmu. Otrzymaliśmy bowiem następujące napisy: "Plaża: Jeden tydzień; Morze: Jeden dzień; Powietrze: Jedna godzina". Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie znaczenie tych słów i zbierałem wtedy szczękę z podłogi. Akcja filmu pokazuje nam wydarzenia z perspektywy tych trzech osób, których losy przeplatają się wzajemnie, a każdy z nich, mimo że przedstawiona widzowi od pierwszych minut, faktycznie spędził inną ilość czasu na polu bitwy. Jednak dla nich trwało to wieczność i okazało się takim samym piekłem. Zabieg ten jest po prostu fenomenalny. Początkowo potrafiący skołować widza, jednak gdy widzimy tą samą scenę z innego ujęcia zaczyna docierać do nas pełnia tych słów. Dodatkowo Nolan pobawił się umiejętnie w stopniowanie napięcie, nie zalewając nas od razu serią tych samych wydarzeń. Całość mocno potęguje muzyka Hansa Zimmer'a, ale o tym napiszę na końcu recenzji.

Wracając do punktów widzenia opisywanych w filmie wydarzeń z trzech różnych perspektyw, należy uważniej przyjrzeć się kilku postaciom. Konkretniej do wspomnianej wyżej trójki, będących w istocie jednym, zbiorowym bohaterem pierwszoplanowym. Na plaży mamy Tommy'ego (Fionn Whitehead), młodego szeregowca sił brytyjskich, który cudem wydostał się z pułapki w mieście. Jego jedynym pragnieniem jest dostać się na statek i uciec do domu. Podczas swego tchórzliwego, z punktu widzenia regulaminu, czynu poznaje dwóch innych żołnierzy - Gibsona (Aneurin Barnard), z którym to niesie rannego na okręt ewakuacyjny, i Alexa (Harry Styles) którego wyciągnął z wody ratując mu życie gdy statek tonął. Cała trójka podczas drastycznych prób ucieczki z plaży, myśląc tylko o tym jak przeżyć, kilkukrotnie dokonuje bohaterskich czynów. Nie robią tego z odwagi a właśnie chęci przetrwania. Tutaj należy bardzo pochwalić każdego z trzech aktorów, w tym byłego wokalistę zespołu "One Direction". Harry Styles spisał się naprawdę świetnie i zagrała postać jaką pragnąłem zobaczyć na ekranie - młodego, przerażonego chłopaka, który został wrzucony w piekielny wir i za wszelką cenę pragnie się z niego wydostać.


Kolejnym bohaterem, tym razem będącym obserwatorem z morza jest niejaki Pan Dawson (Mark Rylance). Właściciel jachtu, który rusza sam z nastoletnim synem i jego przyjacielem prosto do piekła aby uratować kogo się da. Jeszcze nim docierają do wód przybrzeżnych Dunkierki natrafiają na samotnego rozbitka, który ocalał z statku zatopionego przez U-Boota. Psychika żołnierza jest w strzępach, a grający go Cillian Murphy wywiązał się z swej roli po mistrzowsku. Pan Dawson jest człowiekiem chłodno kalkulującym, co nie oznacza, że pozbawionym uczuć. Wie gdzie zmierza i co mu grozi, wie kto rozpętał koszmar z jakim przyjdzie im się zmierzyć i nie boi się tego powiedzieć na głos. Mimo to nie ma zamiaru zawrócić, a jego syn uczy się co oznacza prawdziwa odwaga. Nie ta z gazet czy propagandowych broszur, a taka o której jedynie wspominają starzy weterani.


Ostatnim bohaterem pierwszoplanowym jest pilot Farrier (Tom Hardy), który wraz z kolegą i ich dowódcą lecą nad kanał w czasie nasilenia działań. W ogniu walki przedziera się przez kolejne fale wrogich samolotów aby pomóc w beznadziejnym pojedynku o przetrwanie okrętom ewakuacyjnym. Jest świadkiem okrucieństwa ze strony Niemców, którzy atakowali statki cywilne noszące oznakowania Czerwonego Krzyża, widzi jak bombowce biorą na cele większe jednostki, zaś myśliwce małe kutry i jachty. Mimo ogromnego ryzyka, utraty dowódcy już w pierwszych minutach misji oraz przytłaczających sił wroga, walczy. Jednak targają nim wątpliwości i czasem staje na rozdrożu pomiędzy ratowaniem siebie a statków i tak skazanych na zatonięcie. Była to bardzo trudna do odegrania postać, mimo tego Tom Hardy wywiązał się z swego zadania wzorowo.


Nim jednak jeszcze posłodzę nad warstwą czysto techniczną "Dunkierki" to najpierw muszę zaaplikować solidną łychę dziegciu. Po pierwsze film skupił się tylko na wyżej wymienionych postaciach, kompletnie spychając w niebyt rolę Francuzów i Niemców w tej bitwie. Belgów, również biorących udział w osłonie plaż, w praktyce wymazał. Ci pierwsi są wspominani i kilka razy pojawiają się na planie (nawet mówią po francusku), ale nie widać ogromu ich poświęcenia w osłonie plaż i miasta. W praktyce wiemy, że bronią zwiewających Brytyjczyków i na tym się ich rola kończy, co jest bardzo krzywdzącym okrojeniem ich zasług w całej operacji "Dynamo". Niemcy zaś są przedstawieni wręcz jak roboty. Owszem, dokonali straszliwej zbrodni torpedując jednostki cywilne wypełnione rannymi, ostrzeliwując plaże czy bombardując okręty z oznakowaniem Czerwonego Krzyża. Z drugiej strony Nolan nie pokazał rozterek młodych pilotów Lufftwaffe, którzy nieraz łamali rozkaz ostrzelania statków cywilnych i atakowali jednostki wojskowe. Zdarzały się nawet niesubordynacje, choć rzadko, że piloci celowo pudłowali. Do tego pominięto rozterki dowództwa III Rzeszy, bojącej się wysłać siły pancerne na podmokły teren i pominięto fakt, że Hitler chciał zdobyć ogrom jeńców wojennych aby wymusić na Anglii podpisanie pokoju.

Kolejnym gigantycznym minusem była skala ewakuacji i samej operacji "Dynamo". W praktyce Brytyjczycy, Francuzi oraz Belgowie pozostawili na plażach i w samym mieście gigantyczne ilości sprzętu, którego nie zdołali zniszczyć. Kilkadziesiąt tysięcy pojazdów, ponad dwa tysiące dział setki tysięcy ton amunicji i paliwa. do tego RAF stracił blisko 150 maszyn, a z ogromnej ekspedycji liczącej niemal 800 statków (w tym małych kutrów czy jachtów) na dno poszło ponad 230 jednostek, w tym sporo niszczycieli i dużych okrętów z floty cywilnej. Niestety na ekranie nie widać tego rozmachu w sprzęcie i działań wojennych. Pojawią się za to pojedyncze eksedry Sztukasów czy Heinkle w asyście myśliwców, kilka niszczycieli i większych statków oraz niewielka flotylla kutrów z jachtami i szalupami. Przy faktycznym rozmachu działań obu walczących stron, wersja przedstawiona przez Nolana po prostu wypada bardzo słabo. To tak jakby lądowanie w Normandii zrobić z trzema barkami desantowymi i jednym krążownikiem.


Mimo tych, dla mnie bardzo poważnych, wad, technicznie film mocno się broni. Na jego potrzeby odrestaurowano sporo jednostek pływających, mundurów i wyposażenia z tamtego okresu. Dużo scen, w tym niemal wszystkie sceny zatopień czy ostrzału statków, zrobiono na otwartym morzu w kontrolowanych warunkach. Dzięki temu czuć realizm podczas seansu i widać jak szybko potrafi pójść na dno niszczyciel trafiony w czułe miejsce torpedą. Aż mrozi to krew w żyłach, a wrażenie to potęguje fenomenalna muzyka, skomponowana przez Hansa Zimmera. Tym razem mistrz przeszedł samego siebie. Dał nam tak przerażającą oraz mroczna ścieżkę muzyczną, że widz niemal czuje na własnej skórze koszmar jaki przeżywali żołnierze. Ich strach, panikę i rodzącą się w głowie wizję przeraźliwej śmierci. Dodajmy do tego rewelacyjny montaż oraz bajecznie wykonane zdjęcia, a otrzymamy rasowy dramat psychologiczny.

"Dunkierka" to bardzo dobry film, ale nie najlepszy w dorobku Nolana. Na pewno nie nominowałbym go do Oskara jako najlepszy film czy za grę aktorską, choć za kostiumy i zdjęcia już owszem. Nie żałuję wizyty w kinie i zachęcam do wybrania się na ten film, szczególnie jeśli ktoś gustuje w produkcjach psychologicznych. Jest to dobry film wojenny, niestety mocno jednostronny i nie pokazujący pełnej skali całej operacji. Mimo to nie nuży, widz potrafi go chłonąć minuta po minucie i czuje się mocno związany z każdym z bohaterów. Do ideału kina wojennego mu daleko , zatem nie postawiłbym "Dunkierki" koło "Przełęczy ocalonych", "Listów z Iwo Jimy" czy "Bitwy o ciężką wodę", ale i tak chętnie dołączę ją w przyszłości do mojej domowej wideoteki. Tylko o jedną półkę niżej, od wcześniej wspomnianych produkcji.