Strony

19 czerwca 2017

Velvet #1: U kresu

Uwielbiam książki, komiksy i filmy o tematyce kryminalnej oraz szpiegowskiej. Jeszcze szczenięciem będąc sięgnąłem po Ludluma, MacLeana, Higginsa i Chriestie z czasem wzbogacając swoją biblioteczkę o nowe nazwiska. Z drugiej strony nie cierpię seriali pokroju "CSI: Kryminalne zagadki (podaj nazwę miasta)", gdyż zwyczajnie są naiwne i głupie od strony fabularnej. Po "Velvet" sięgnąłem bez cienia wahania, licząc na bardzo ciekawą opowieść szpiegowską. Wiecie, Zimna Wojna początku lat 70-tych, tajemnicza śmierć agentów super tajnej agencji wywiadowczej z siedzibą w Londynie, seksowna agentka i mroczna przeszłość. Co mogło pójść nie tak? Ano jedna rzecz - zbytnia wtórność.

Fabuła tej trzytomowej serii, na która składa się w sumie kilkanaście zeszytów, nie brzmi jakoś szczególnie nowatorsko, jednak tego nie oczekiwałem. Chciałem dostać porządnie napisany kryminał czy też thriller szpiegowski, pełen ciekawie napisanych postaci, zagadek, tajemnic i mrocznej przeszłości głównych bohaterów. W pewnym stopniu się to udało, nawet większym, niestety jeden element zgrzyta. Główną bohaterką jest Velvet Templeton, dawna agentka terenowa agencji ARC-7, obecnie piastująca urząd sekretarki szefa placówki. Sama agencja jest tak tajna, że uchodzi za legendę i niewiele osób wie w ogóle o jej istnieniu. Gdy ginie ich agent, o kryptonimie X-14, który był kochankiem Velvet, zaczyna się wewnętrzne śledztwo gdyż pada posądzenie, że w grupie jest kret. Podejrzenie pada na jedną z osób, a Velvet szybko staje się celem, gdyż ktoś ją wrabia w morderstwo, którego nie popełniła. Kobieta chcąc rozwikłać zagadkę i oczyścić się z zarzutów brnie w sprawę, która coraz bardziej prowadzi ja ku mrocznej przeszłości.

Brzmi jak totalnie oklepany schemat z wszelkiej maści filmów o Bondzie, Bournie czy innych super agentach i jest to w znacznej mierze prawdą. Mamy tu chyba wszystkie możliwe schematy oraz zagrywki wykorzystane w wcześniej wymienionych produkcjach. Co prawda zamiast plecaka odrzutowego jest inny wynalazek, ale też wypada efektownie. Gadżetów tu nie zabraknie, tak samo skrytobójstwa, podwójnych agentów i tajemniczych przemytników. To wszystko umiejętnie się z sobą łączy dając całkiem przyjemną w odbiorze historię.


Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że na rynku mamy od groma tego typu produkcji, a "Velvet" niczym się na ich tle nie wybija. Ed Brubaker odpowiedzialny za scenariusz wykonał swoją pracę porządnie dając dobrze skrojoną historię, ciekawą główną bohaterkę oraz interesujące postacie dalszoplanowe. Mimo to nie wyszedł poza ramy schematu. Czytając jego pracę ma się wrażenie jakby to wszystko już się gdzieś widziało i to po milion razy. Z tego powodu nic nas nie zaskakuje bo spodziewamy się takiego obrotu spraw, a szkoda bo sytuacja pozwala bardziej bawić się konwencją gatunku oraz poprowadzić widza inną drogą. Niemniej olbrzymią zaletą scenariusza jest prowadzenie "dialogu z czytelnikiem" za pomocą przemyśleń głównej bohaterki. Ma się wrażenie jakby kobita mówiła do nas, opowiadając historię swego życia. Świetny ruch ze strony Brubakera, gdyż w ten sposób mocnej angażuje czytelnika z swym dziełem.

Jeśli natomiast na tym polu miałbym się do czegoś przyczepić to do osoby samej Velvet Templeton. Znów mamy super wyszkoloną osobę, o unikalnych zdolnościach. Wiecie - zna sporo języków, jest świetnie wyszkolona w walce wręcz, strzelaniu i zna się praktycznie na wszystkim. Taki kolejny klon superszpiega, przy którym Bond wymięka. Owszem, może się to podobać choć mnie osobiście ten obrazek już stanowczo się przejadł i męczy. Brak w tym dozy realizmu, choć nie przeczę że czasem, aczkolwiek sporadycznie, tak utalentowane osoby się zdarzają.


Natomiast jeśli idzie o kreskę i kolory to złego słowa nie powiem. Zacznijmy od tego, ze całość idealnie oddaje klimat kina szpiegowskiego dotyczącego lat Zimnej Wojny. Naprawdę czuć to na każdej stronie, zarówno jeśli idzie o ubiór postaci, budowy scenografii oraz palety kolorów. Te ostatnie, za które odpowiedzialna była Elizabeth Breitweiser, budują naprawdę niesamowitą atmosferę rasowego filmu szpiegowskiego. Wiecie, taki żywcem wyjęty z kadru "Stan gry" albo "Most szpiegów". W tym wszystkim świetnie wypada praca rysownika Steva Eptinga, którego prace również wniosły ogrom klimatu. Czytelnik wie z czym ma do czynienia już od pierwszej strony tej historii aż do jej końca.

Pierwszy tom "Velvet" to dobra lektura, ale mnie niczym nie powaliła ani nie zaskoczyła. Nie czuję abym zmarnował czas, który jej poświęciłem, jednak mimo to wrócić nie zamierzam. Chętnie natomiast przeczytam kolejne dwa tomy, bo historia jest napisana ciekawie, a kreska przykuwa oko i zapada w pamieć. "Velvet" to po prostu dobry komiks i to jest jego największym grzechem, bo mógł być to świetny komiks. Może kolejne części mnie czymś zaskoczą, choć na to nie liczę. Niemniej jeśli ktoś lubi filmu o agencie 007 to niech śmiało sięga po tą serię bo z pewnością się nie zawiedzie.