Strony

19 maja 2017

Lucky Luke #53: Daily Star

Po śmierci Rene Goscinnego seria o przygodach Lucky Luka wpadła w ręce wielu scenarzystów. Jedni umieli oddać jej ducha inni wręcz przeciwnie. Szkoda, że Morris nie zdecydował na samodzielne zajmowanie się serią, jednak wolał skupić się na tym w czym czuł się najlepiej - rysunku. W przypadku "Daily Star" fabuła jest naprawdę dobrze skonstruowana, a czytelnik znajdzie tutaj sporo nawiązań do sław świata dziennikarskiego Dzikiego Zachodu. Za ten stan rzeczy odpowiadają dwaj scenarzyści - Xavier Fauche i Jean Leturgie. Można powiedzieć, że tym albumem odrobili ujemne punkty jakie zgarnęli w przeciętnym i miejscami wręcz nudnym, albumie zatytułowanym "Sarah Bernhardt", do którego zresztą nawiązują tutaj w jednej ze scen. Owszem poprzedni tom jako tako wpisywał się w kanon serii, szczególnie dzięki ukazaniu w krzywym zwierciadle utarczek dziennikarsko-politycznych, ale dopiero teraz duet pokazał na co ich naprawdę stać.



Głównym bohaterem "Daily Star" jest niejaki Horacy P. Greely, będący odpowiednikiem Horace Greeley, założyciela gazety New-York Tribune. Młody dziennikarz ma wielkie aspiracje i pragnie założyć własną gazetę na Dzikim Zachodzie. Skończywszy edukację i otrzymawszy od swego ojca prasę drukarską, wyrusza w świat, gdzie od początku dostaje po głowie za uczciwość. Szybko okazuje się bowiem, że ludzie niekoniecznie kochają jak rozpowszechnia się prawdę o chrzczonym alkoholu w saloonie czy ujawnia rażącą podwyżkę cen w lokalnych sklepach. Horacy natrafia w pewnym momencie na Lucky Luka, który postanawia pomóc młodemu dziennikarzowi w karierze. Zakładają zatem w miasteczku Dead End City gazetę "Daily Star" i szybko zyskują zarówno zwolenników jak i przeciwników swej działalności.


Siłą komiksu jest nie tyle co nawiązywanie do znanych osobistości amerykańskiego świata dziennikarstwa, choć jest tego naprawdę sporo, co sparodiowanie prasy niezależnej i monopolu. Z jednej strony mamy rzetelność dziennikarską, która przyciąga ludzi, z drugiej oburzonych obywateli, nie mogących już kryć swoich szwindli. Do tego postać Horacego cechu w pewnym sensie dwie cechy dziennikarzy - wpychanie nosa wszędzie, nawet tam gdzie nie trzeba, i publikowanie jak najszybciej zdobytych informacji, aby tylko ubiec konkurencję. Scenarzyści rewelacyjnie sparodiowali te dwie cechy, a na dokładkę dorzucili motyw z ukazywaniem się gazety na czas, nie ważne jakim kosztem. Interesująco również napisano głównych przeciwników Horacego, stojących w opozycji wedle monopolu na prasę. Ich poczynania są naprawdę zabawne i praktycznie zawsze kończą się tak samo - zabawną porażką.


Od strony wizualnej komiks jak zwykle nie zawodzi. Nie ma co się zresztą dziwić, gdyż Morrison to w moim odczuciu naprawdę świetny rysownik. Umie odpowiednio humorystycznie przedstawić każdą postać czy sytuację, dobrać kolory czy oddać ducha Dzikiego Zachodu. Co prawda w krzywym zwierciadle, ale jednak czuć tu siłę Ameryki, która jeszcze w pełni nie uległa dynamicznemu postępowi technologicznemu. Choć ten jest coraz większy i bardziej nachalny. "Daily Star" to naprawdę udany album, dobrze nawiązujący do prac Goscinnego i potrafiący rozbawić czytelnika. Warto więc po niego sięgnąć, nawet jeśli wcześniej duet Fauche-Leturgie nie spełnił do końca oczekiwań fanów serii.