Strony

12 kwietnia 2017

Prawo zemsty

F. Gary Gray jako reżyser ma bardzo drobny, jednak wyjątkowo udany dorobek, jeśli chodzi o kino akcji. Mieliśmy już do czynienia z tym twórcą przy „Negocjatorze” czy „Włoskiej robocie”, które obecnie uchodzą za niemal ikony swego gatunku. "Prawo zemsty" nie osiągnęło takiego statusu jak wspomniane wcześniej pozycje, jednak jest to produkcja bardzo udana. Dla mnie wręcz rewelacyjna i staram się często do niej wracać, mimo że ma kilka wad. Z pozoru prosta historia o zemście na mordercy, szybko przeradza się w krwawy thriller, gdzie poszczególni członkowie amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości giną w bardzo brutalny sposób. "Prawo zemsty" to opowieść o człowieku, który mając środki, determinację i wyjątkowo zabójcze umiejętności, potrafi pokazać jak niedoskonały i przeżarty korupcją jest system sądowniczy. Niby na przykładzie USA, ale czy ten obrazek jest obcy nam, Polakom?

Fabuła kręci się głównie wokół dwóch postaci. Prokuratora Nicka Rice'a (Jamie Foxx) i jego byłego klienta Clyde'a Sheltona (Gerard Butler). Obu mężczyzn połączyła tragedia tego drugiego, któremu zamordowano żonę oraz małą córeczkę. Niestety Shelton przegrał, gdyż skazano tylko jednego z morderców, do tego nie tego który zabił. Z drugim prokurator poszedł na ugodę, co zaowocowało krótką odsiadką sprawcy. Mija dziesięć lat. Skazany na śmierć włamywacz, na którego spadła wina za zbrodnie partnera umiera w makabryczny sposób, niedługo potem policja znajduje poszatkowane ciało drugiego sprawcy w jednym z opuszczonych magazynów należących do Sheltona. Ten poddaje się policji i zaczyna grę z wymiarem sprawiedliwości, która szybko okazuje się być mordercza w skutkach.


"Bezkrwawe lekcje szybko idą w niepamięć" - te słowa wypowiada Schelton w momencie gdy akcja filmu nabiera tempa. Jest to wręcz kwintesencja tego co zobaczymy na ekranie, bo trup tutaj ściele się na lewo i prawo. Czasami zastanawiałem się czy przypadkiem nie oglądam jakiego slashera, bo kopiec ciał rósł w zastraszającym tempie. Co ciekawe nie ma w tym wszystkim przesady i całość świetnie pasuje do schematu gry jaką wykreował główny bohater, będący bardziej ofiarą niż mordercą. Nie umiemy bowiem znienawidzić postaci Clyde'a Sheltona, gdyż facet ma sporo racji i za każdym razem daje swym przeciwnikom furtkę. Jeśli graliby wedle jego zasad, zginęliby tylko mordercy jego rodziny. Jednak sprawiedliwość jest ślepa na ludzką krzywdę, przynajmniej w rozumieniu przepisów prawa. To ma jednak swoją cenę, jak się okazuje bardzo wysoką.


Jeśli idzie o grę aktorską, to nikt tutaj nie popisał się przesadnym kunsztem. Owszem Foxx czy Butler grają naprawdę dobrze i porządnie wyczuli swe postacie, jednak na tle ich wcześniejszego dorobku (jak i późniejszego) widać wyraźnie, ze stać ich na więcej. Tutaj natomiast porządnie wykonali swoją robotę, nie dokładając nic ponad to. Tyczy się to również innych aktorów, szczególnie Leslie Bibb wcielającą się w rolę asystentki Nicka Rice'a, jego przyjaciela i szefa zagranego przez Bruce'a McGill'a oraz detektywa prowadzącego sprawę w którego skórę wszedł Colm Meaney. Mimo to film ogląda się naprawdę przyjemnie oraz wciąga, a każda z postaci zapada w pamięci. Ciężko powiedzieć co tak naprawdę to czyni, bo ani scenariusz ani same kreacje do wybitnych, czy tym bardziej unikalnych, nie należą.

Od strony warstwy wizualnej całość też stoi na porządnym poziomie, choć miejscami ma się wrażenie, że scenariusz jest naciągany. Widać to szczególnie w scenie na cmentarzu oraz finale. Jednak i tak efekty specjalne cieszą oko, a montaż oraz zdjęcia są naprawdę świetne, choć nie doskonałe. "Prawo zemsty" ma w sobie to coś, co przykuwa uwagę i mimo braku wyjątkowości jest zwyczajnie bliższe realizmowi niż nie jeden film akcji. Dlatego nadal wracam do tej produkcji z nieukrywana radością, szczególnie jeśli mam ochotę na niegłupie oraz mniej efektowne w warstwie wizualnej, kino akcji.