Strony

2 kwietnia 2017

Nieproszeni goście

Amerykanie kochają kopiować pomysły z azjatyckiego kina, więc swego czasu zabrali się za naganie swojej wersji horroru "Opowieść o dwóch siostrach". Wyszło im to o dziwo naprawdę dobrze, choć obraz Charlesa i Thomasa Guard'ów nie powala na kolana. To porządny thriller psychologiczny, bawiący się w wielu miejscach standardowymi zagrywkami wyjętymi z horrorów. To sprawia, ze całość ogląda się ciekawie, wciąga zaś finał potrafi zaskoczyć. Zatem co tutaj jest nie tak? Cóż, kilka elementów można było zrobić lepiej, a przede wszystkim obsadzić w głównej roli kogoś kto bardziej umiałby wczuć się w tą rolę. zacznijmy jednak od omówienia zalet, bo tych niewątpliwie mamy tutaj całkiem sporo.

Po pierwsze - scenariusz. Mimo, że mamy tutaj do czynienia z remakiem, to i tak całość napisano świetnie. Fabuła jest poprowadzona porządnie oraz zachęca widza do jej śledzenia. Do tego w wielu miejscach mamy ciekawe zwroty akcji, które sprawiają że widz ma zagwozdkę czy to co widzi jest prawdą dla filmowych postaci, a może też wszystko jest jakimś dziwnym urojeniem. Sama historia nie jest specjalnie skomplikowana, jednak w tym wypadku jest to jej wielki atut. Otóż młoda dziewczyna imieniem Anna w wyniku rodzinnej tragedii wylądowała w szpitalu psychiatrycznym, z którego właśnie wyszła po odbytej długotrwałej terapii. Nadal nękają ją koszmary z przeszłości gdy chorowała jej matka, zaś ojciec zdaje się totalnie zapomnieć o zmarłej jakiś czas temu żonie, gdyż już wpuścił do swego życia nową kobietę - Rachel. Anna z tego powodu jest wściekła, a jako jedyne oparcie służy jej starsza siostra. Jednak koszmary się nasilają i dziewczyna zaczyna widzieć dziwne rzeczy na jawie, podejrzewając, że Rachel nie jest tym za kogo się podaje.

Jak widać na opisie powyżej - banał. Takich opowieści jest na tony, zarówno w komiksach, książkach jak i wszelkiej maści filmach. Mimo to tutaj zrealizowano ten schemat bardzo dobrze, gdyż obok wcześniej wymienionego scenariusza mamy kolejną zaletę w postaci zdjęć i montażu. To one w dużej części, a czasem w całości, budują atmosferę grozy i napięcie w pewnych scenach. Co prawda nie sprawiają, że widz boi się jakoś przesadnie, jednak potrafią wzbudzić w nim niepewność oraz wyczekiwanie na ciąg dalszy. W tym momencie mamy element burzący cały wysiłek scenarzysty i reżysera - aktorkę pierwszoplanową.


Emily Browning, która wcieliła się w postać Anny zagrała naprawdę niemrawie, miejscami wypadając niczym irytująca amatorka, która nie ma pojęcia co robić na planie zdjęciowym. Nie wykrzesała z swej bohaterki praktycznie żadnych większych emocji, pokazując jedynie na zamianę dwie miny. Nie było by w tym nic złego, patrząc na historię Anny, tylko widz za grosz nie czuje aby chodziło tutaj o załamanie nerwowe. Zamiast tego mamy do czynienia z rasowym "drewnem aktorskim", próchniejącym od środka i rozpadającym się na naszych oczach. Dodatkowo wypowiadanie przez nią kwestie dialogowe brzmią nieraz jak... no aby nie użyć dosadnych słów, powiedzmy że tragicznie. W efekcie przez niemal cały film mamy plączącą się po ekranie aktorkę, nieudolnie udającą rozchwianą emocjonalnie oraz psychicznie nastolatkę, która szuka swego buta, bo wydaje jej się że chyba go zgubiła. Dopiero w ostatniej scenie panna Browning pokazała prawdziwe aktorstwo i aż miło się oglądało jej "niewinną" twarzyczkę. Gdyby taki poziom zaprezentowała w całym filmie, to wtedy wiele scen zyskałoby na swej wiarygodności.

Na szczęście obraz mocno ratuje Elizabeth Banks wcielająca się w postać Rachel, przyszłej macochy Anny, oraz Arielle Kebbel grająca siostrę głównej bohaterki - Alex. Tak naprawdę to te panie pokazały swą grą aktorską jaki potencjał drzemie w tym filmie i go uratowały przed zepchnięciem na półkę z napisem "średniak". Ich bohaterki są bardzo realistycznie odegrane, widać jak przezywają emocje i starają się osiągnąć własne cele, które długo są ukryte przed oczami widza. Dopiero finał pokazuje prawdę, a my możemy poznać prawdziwe oblicze koszmaru jaki otaczał rodzinę Anny przez cały czas. Gdyby nie praca Banks i Kebbel to ten element wypadłby naprawdę mizernie i mało wiarygodnie, zatem należy im się gorąca pochwała. Dobrze spisali się tez inni aktorzy, szczególnie David Strathairn, grający rolę z pozoru nie przejmującego się losem córek ojca. W praktyce uwiarygodnił on tylko wystąpienie Kebbel oraz w odniesieniu do Banks, wzmocnił jej pozycję jako przyszłej macochy Anny, która skrywa jakiś sekret.  


"Nieproszeni goście" to dobry film, będący udanym remakiem oryginału wywodzącego się z kina azjatyckiego. Gdyby Emily Browning postarała się bardziej, co pokazała w przyszłości np. w "Sucker Punch", to z pewnością obraz braci Guard zyskałby na sile przekazu. Niestety z jej winy jest on tylko dobry, czasem będąc bardzo dobrym, gdy na ekranie karty rozdaje Banks, a Browning ukrywa się w jej cieniu. Mimo tego polecam sięgnąć po tą pozycję bo warto. Sam do niej czasem wracam i mimo znajomości fabuły czerpię przyjemność z seansu. Zatem jeśli ktoś szuka thrillera psychologicznego, który umiejętnie operuje utartymi schematami i zagrywkami z horrorów, to powinien dobrze się bawić przy tej produkcji.