Strony

18 lutego 2017

Lucky Luke #35: Jesse James

Nazwisko Jesse James jest na tyle sławne, że nawet osoba nie interesująca się zbytnio historią Dzikiego Zachodu słyszała o tym bandycie. Nie mogło go zatem zabraknąć w przygodach dzielnego kowboja Lucky Luke'a, który zrodził się w głowie Morrisa w 1946 roku. A w zasadzie trochę wcześniej, jednak wtedy ujrzał światło dzienne. W 1969 roku Lucky Luke spotkał na swej drodze Jessego Jamesa, słynnego "Robin Hooda" z Dzikiego Zachodu. Jak można się domyślić, autorzy w bardzo prześmiewczy sposób podeszli do legendy bandyty i ukazali ją swym czytelnikom w krzywym zwierciadle. Jednak nie tylko on padł ofiarą ich żartów, ale również ludzie którzy go ścigali - Agencja Pinkertona.

Zacznijmy od tego, że w tym albumie czuć wyraźnie rękę mistrzów. Scenariusz stoi na bardzo wysokim poziomie, umiejętnie lawirując pomiędzy legendami, czystą satyrą a odrobiną historii. Trzeba przyznać, że odcinki napisane przez Goscinnego są zwyczajnie najlepsze. Gdy dołączył on do Morrisa w 1955 roku do prac nad przygodami dzielnego kowboja nikt chyba nie przypuszczał, jak bardzo rozkręcą oni tą markę. Oczywiście nie należy odbierać zasług Morrisowi, który fenomenalnie przełożył pracę swego przyjaciela na obraz. Widać to mocno w tytułowym przestępcy oraz jego bandzie czy detektywach Agencji Pinkertona, po których autorzy jadą na całego.

Jedna z najsłynniejszych agencji na świecie zebrała tutaj srogie cięgi. Autorzy pokazali ich w bardzo groteskowej formie. Ci super, tajni detektywi w praktyce chodzą z wielkim napisem "Policja" wyszytym na piersi i dziwią się czemu bandyci tak szybko ich rozpoznają. Totalnie rozbraja ich pierwsze spotkanie z naszym samotnym kowbojem, gdy jednemu z agentów wypadają kajdanki z kieszeni gdy wyciąga z niej chusteczkę do nosa, a drugi opowiada o nadzwyczajnych zdolnościach Jessego, jednocześnie będąc obwieszony symbolami policji. Nie inaczej jest z wierzchowcami owych detektywów, zaś na dokładkę rozpoznaje ich każdy, przy czym oni nie zdają sobie z tego sprawy.


Sam Jesse James jest tutaj ukazany jako rabuś, który naczytał się za dużo przygód Robin Hooda. Postanowił, że będzie okradał bogatych aby dawać biednym, co oczywiście nigdy nie miało miejsca i żyło tylko w legendach. Autorzy komiksu genialnie wykorzystali ten motyw, robiąc z rabusia nikczemnika, który dawał samemu sobie i swym krewnym, udając jednocześnie przyjaciela mieszkańców, stających się potem jego celem. Nie oszczędzono również brata Jessego, Franka, wielkiego miłośnika dzieł Szekspira. Prawdą jest, ze ten człowiek często cytował angielskiego dramaturga oraz biblię, co bardzo skrzętnie wykorzystał Goscinny. Frank niemal przez cały album cytuje tylko fragmenty z dzieł Szekspira, zawsze dodając jego nazwę, akt i scenę. Wprowadza to naprawdę sporą dawkę komizmu, szczególnie w scenach akcji.


Sporą rolę odgrywa tutaj Jolly Jumper, koń Lucky Luke'a. Ten nad wyraz inteligentny zwierzak, o niewyparzonym pysku, nieprzeciętnych umiejętnościach i błyskawicznym galopie, jest nieocenionym pomocnikiem, nierzadko ratującym sytuację. Choć, jak wiele osób zauważa, wyjątkowo wolno gra w szachy. Już pierwsze dwie strony albumu mówią nam jak wielką rolę przyjdzie mu odegrać w tej przygodzie. Znalazło się tutaj nawet miejsce na epizod z Daltonami, jednak podczas lektury komiksu szybko o nim zapominamy. Tom #35 to jeden z najlepszych jakie czytałem o przygodach dzielnego, samotnego kowboja, choć pamiętam, że Goscinny miał jeszcze zabawniejsze scenariusze przygód tego bohatera. Jednak sentyment po latach jest silny i chętnie wracam po raz kolejny do tej serii.