Strony

21 stycznia 2017

Stan gry

Stan gry Kevina Macdonalda, jest remakem brytyjskiego mini-serialu o tym samym tytule. Mimo iż miałem spore obawy, czy uda się reżyserowi zmieścić całą fabułę oryginału w niecałych dwóch godzinach, to zostały one błyskawicznie rozwiane. Głównie za sprawą bardzo dobrze napisanego scenariusza i jeszcze lepiej rozegranej pracy aktorów. Choć nie ma się akurat w tym drugim aspekcie co dziwić, skoro na planie zagrali Ben Affleck, Robin Wright Penn, Rachel McAdams i najlepszy z całej plejady Russell Crowe. Ci aktorzy znają się na swoim fachu i potrafią wykrzesać z swych postaci, każdą iskrę. Tak też było i tym razem, jednak zacznijmy od początku.

Historia opowiada o niejakim Calu McCaffey, który jest dziennikarzem jednej z najlepszych gazet w mieście. Uchodzi on za najlepszego człowieka w swym fachu, o twardym kodeksie moralnym, wyznając zasadę że należy publikować prawdę i tylko prawdę. Nie przepada za nowymi pismakami, którzy w jego oczach plotą trzy po trzy, aby tylko zapchać swego bloga. Uznaje to wręcz za antydziennikarstwo. Pewnego razu, prowadząc swoje dziennikarskie śledztwo w sprawie tajemniczego morderstwa młodego narkomana, spotyka swego przyjaciela z lat studenckich, a obecnego kongresmana. Ma on problem z mediami, gdyż te zwietrzyły iż miał romans z niedawno zmarłą stażystką. Co gorsza, kongresman przewodniczy w sprawie mającej na celu ukazanie brudów prywatnej militarnej korporacji PointCorp. McCaffey rusza koledze na pomoc, co w efekcie doprowadza do zaskakującego odkrycia, że jego sprawa i śmierć stażystki łączą się. Chcąc wzmocnić swe siły przyłącza do swej drużyny młodą i ambitną dziennikarkę, która prowadzi plotkarskiego bloga ze świata polityki. W czasie gdy rozwiązują tajemniczą zagadkę, McCaffey uczy swą koleżankę prawdziwego dziennikarstwa oraz jak nie dać się pożreć szefom.


Tak można pokrótce opisać wstęp do całej historii, która z minuty na minutę nabiera dynamizmu. Przez cały czas coś się dzieje, nie ma ani jednej dłużyzny czy męczącej pauzy, obraz Kevina Macdonalda wręcz wsysa widza swą fabułą. Co ciekawsze, gdy już jesteśmy pewni, że wiemy co za chwilę nastąpi, twórcy potrafią dać nam prztyczka w nos i wywrócić naszą wizję do góry nogami. Takich scen jest naprawdę sporo i mają miejsce przez cały okres trwania filmu, łącznie z finałem, który zrobiono po mistrzowsku. Nadaje to całemu obrazowi naprawdę wartką i ciekawą akcję, trzymającą widza w napięciu do samego końca. Do tego wszystkiego dochodzi wręcz wyśmienita gra aktorska, całego zespołu. Naprawdę nie można narzekać w tej produkcji na nikogo, nawet statyści czy trzecioplanowe postacie, rewelacyjnie odegrały swe kwestie. Ma się miejscami wrażenie, że sceny są bardzo ludzkie i życiowe. Brak tu nierealnych pościgów czy odpornych na ból super herosów. Każda z postaci popełnia błędy, każda się czegoś boi i na każdą jest jakiś dziennikarski hak. 

Klimat w filmie bardzo mocno potęgują zdjęcia. Mrok i ciasnota są naprawdę świetnie oddane w wielkomiejskich zaułkach. Sama redakcja aż żyje wszelkiego rodzaju sensacjami, co reżyser i scenografowie oddali bardzo elegancko. Podobało mi się też przedstawienie policjantów, którzy są sprytnymi, a zarówno wyrozumiałymi ludźmi, nie linczującymi szanującego się dziennikarza na każdym kroku. Montaż również swoje dorzucił do piedestału filmu, gdyż jest zrobiony zarówno elegancko jak i dynamicznie. W połączeniu z scenariuszem, dostaliśmy obraz który jest klimatyczny, prosty, a co najważniejsze ciekawy. Na dokładkę mamy ostatni element filmu, a mianowicie muzykę. Ta tutaj może już nie jest aż tak świetnie, jednak nadal jest ona bardzo dobra i drobiazgowo wykonana. Umiejętnie kieruje uchem i wyobraźnią widza, tworząc specyficzny klimat "Stanu gry". Wpada ona łagodnie w ucho, nie wyprzedzając za bardzo akcji filmu, co tylko potęguje wyczekiwanie, na kolejny zwrot akcji. Niestety gdy już wyjdziemy z seansu, to jakoś nie pozostaje ona za długo w pamięci. Po prostu szybko się rozmywa.


Mimo upływu lat Stan gry nadal ogląda się świetnie i wydaje się "być na czasie". Wydaje się, że o tej produkcji mocno zapomniano i zaginęła ona w natłoku popcornowego śmiecia czy blockbusterów. Warto jednak do niej wracać, wygrzebując z domowej czy cyfrowej biblioteki. Takie produkcje są nieśmiertelne i zawsze będą cieszyć oko, niezależnie od tego jak wiele czasu upłynie.