Trzy lata po zakończeniu prac nad Krucjatą, duet w osobach Jeana Dufaux w roli scenarzysty i Philippe Xaviera jako rysownika, stworzyli inną serię. Tym razem jej akcja została przeniesiona do Ameryki Środkowej za czasów jej podboju przez Hernana Cortesa. Historia przedstawiona w czterech albumach, opowiada losy fikcyjnej wyprawy, która miała zdobyć złoto dla swego generała. Jednak grabież skarbów z ogromnego skarbca, skrytego w mieście Azteków okazuje się być trudniejsza niż myślano, zaś złoto ma wysoką cenę... w krwi.
Głównym bohaterem pierwszego tomu Konkwistadora jest Hernando Royo. Hiszpański awanturnik i jeden z żołnierzy w armii Cortesa, który dostaje od swego generała sekretne zadanie zdobycia skarbu Montezumy. Poznajemy go w dość niecodziennych okolicznościach gdy wymizerowany spoczywa w łodzi otoczony przysypany ludzkimi szkieletami. Stara się nie zapomnieć swego imienia i ucieka przed czymś, czego boją się nawet sami Aztekowie. Krwiożerczym Bogiem Txlaka.
Tom ten nie opisuje nam sytuacji, która doprowadziła Royo do takiego stanu, jednak czytelnik poznaje kilka faktów odnośnie Txlaka. Choć to i tak raczej skrawki mitów i legend jakie opowiadają sobie ludzie. Faktem jest, że czymkolwiek jest owa istota, to każdy się jej lęka, zaś z czasem rozumiemy dlaczego tak jest. Xavier genialnie ukazał ten strach oraz mrok roztaczany na ziemiach Azteków przez Txlakę. Co prawda samego bóstwa nie widzimy, a jedynie jego wyobrażenie w formie posążku oraz skutki jego przejściu na ziemi. Budzi to dużą niepewność oraz ciekawość u czytelnika, zaś kilka scen tylko podsycają nasze oczekiwanie na pojawienie się tego monstrum w pełnej okazałości. Czy się tego doczekamy? Trudno powiedzieć.
Co do oddania realizmu odnośnie realiów historycznych to mamy tu garść nawiązań, głównie w relacji Montezumy oraz Cortesa i ich ludzi. Różnica zasadnicza polega na tym, że władca Azteków jest tutaj bardziej posłuszny kapłanom jednocześnie umiejąc się przeciwstawić hiszpańskim najeźdźcom. Dobrze też zobrazowano napięcia panujące pomiędzy Indianami a konkwistadorami oraz jak powoli obalano mit o boskości białej rasy. Co zaś się tyczy zobrazowania kultury oraz strojów obu nacji to zrobiono to dobrze, choć w wielu miejscach mamy do czynienia z przerysowanym obrazem znanym z wielu filmów przygodowych.
Kolejnym ciekawym elementem jest sama drużyna do której należy Royo. Z jednej strony to klasyczna banda zabijaków - niezbyt rozgarnięty osiłek, sprytny kuchcik o zacięciu zielarskim, weteran wojenny, indiański tłumacz, nawiedzony mnich czy harda wojowniczka, będąca szefem całej bandy. Niczym specjalnym nie zaskakują, ich działania są łatwe do przewidzenia dla czytelnika, a mimo to potrafią zainteresować i przykuć uwagę. Może właśnie na tym polega ich siła - na klasyczności i utartym schemacie. Są jak sprawdzony mechanizm idealnie pasujący do tej przygody. Podobnie ma się sprawa z głównym kapłanem Montezumy imieniem Oczu. Sadysta, znający arkana mrocznej magii i nienawidzący Hiszpanów. Idealnie pasuje do tego obrazka stając się z automatu naczelnym antagonistą, chociaż to ludzie Corteza tak naprawdę powinni znajdować się na tej pozycji.
Pierwszy tom Konkwistadora to klasyczny wstęp do typowej przygody fantasy osadzonej w pewnych realiach historycznych. Nie ma w sobie tej siły wejścia co Krucjata, ale czyta się to dobrze, a Xavier swymi rysunkami rewelacyjnie buduje klimat grozy i napięcia. W tym punkcie ważne są też kolory za które odpowiada Jean-Jacques Chagnaud i wywiązał się z swej pracy wprost doskonale. Ciekaw jestem jak ta seria się rozwinie, choć nie pokładam w niej aż takich nadziei jak w Krucjacie. Mimo to zainteresowała mnie i cieszę się że po nią sięgnąłem. Ma spory potencjał, a znając Dufauxa i Xaviera jestem pewien, że zaskoczą czytelnika w najmniej oczekiwanym przez niego momencie.
Głównym bohaterem pierwszego tomu Konkwistadora jest Hernando Royo. Hiszpański awanturnik i jeden z żołnierzy w armii Cortesa, który dostaje od swego generała sekretne zadanie zdobycia skarbu Montezumy. Poznajemy go w dość niecodziennych okolicznościach gdy wymizerowany spoczywa w łodzi otoczony przysypany ludzkimi szkieletami. Stara się nie zapomnieć swego imienia i ucieka przed czymś, czego boją się nawet sami Aztekowie. Krwiożerczym Bogiem Txlaka.
Tom ten nie opisuje nam sytuacji, która doprowadziła Royo do takiego stanu, jednak czytelnik poznaje kilka faktów odnośnie Txlaka. Choć to i tak raczej skrawki mitów i legend jakie opowiadają sobie ludzie. Faktem jest, że czymkolwiek jest owa istota, to każdy się jej lęka, zaś z czasem rozumiemy dlaczego tak jest. Xavier genialnie ukazał ten strach oraz mrok roztaczany na ziemiach Azteków przez Txlakę. Co prawda samego bóstwa nie widzimy, a jedynie jego wyobrażenie w formie posążku oraz skutki jego przejściu na ziemi. Budzi to dużą niepewność oraz ciekawość u czytelnika, zaś kilka scen tylko podsycają nasze oczekiwanie na pojawienie się tego monstrum w pełnej okazałości. Czy się tego doczekamy? Trudno powiedzieć.
Co do oddania realizmu odnośnie realiów historycznych to mamy tu garść nawiązań, głównie w relacji Montezumy oraz Cortesa i ich ludzi. Różnica zasadnicza polega na tym, że władca Azteków jest tutaj bardziej posłuszny kapłanom jednocześnie umiejąc się przeciwstawić hiszpańskim najeźdźcom. Dobrze też zobrazowano napięcia panujące pomiędzy Indianami a konkwistadorami oraz jak powoli obalano mit o boskości białej rasy. Co zaś się tyczy zobrazowania kultury oraz strojów obu nacji to zrobiono to dobrze, choć w wielu miejscach mamy do czynienia z przerysowanym obrazem znanym z wielu filmów przygodowych.
Kolejnym ciekawym elementem jest sama drużyna do której należy Royo. Z jednej strony to klasyczna banda zabijaków - niezbyt rozgarnięty osiłek, sprytny kuchcik o zacięciu zielarskim, weteran wojenny, indiański tłumacz, nawiedzony mnich czy harda wojowniczka, będąca szefem całej bandy. Niczym specjalnym nie zaskakują, ich działania są łatwe do przewidzenia dla czytelnika, a mimo to potrafią zainteresować i przykuć uwagę. Może właśnie na tym polega ich siła - na klasyczności i utartym schemacie. Są jak sprawdzony mechanizm idealnie pasujący do tej przygody. Podobnie ma się sprawa z głównym kapłanem Montezumy imieniem Oczu. Sadysta, znający arkana mrocznej magii i nienawidzący Hiszpanów. Idealnie pasuje do tego obrazka stając się z automatu naczelnym antagonistą, chociaż to ludzie Corteza tak naprawdę powinni znajdować się na tej pozycji.
Pierwszy tom Konkwistadora to klasyczny wstęp do typowej przygody fantasy osadzonej w pewnych realiach historycznych. Nie ma w sobie tej siły wejścia co Krucjata, ale czyta się to dobrze, a Xavier swymi rysunkami rewelacyjnie buduje klimat grozy i napięcia. W tym punkcie ważne są też kolory za które odpowiada Jean-Jacques Chagnaud i wywiązał się z swej pracy wprost doskonale. Ciekaw jestem jak ta seria się rozwinie, choć nie pokładam w niej aż takich nadziei jak w Krucjacie. Mimo to zainteresowała mnie i cieszę się że po nią sięgnąłem. Ma spory potencjał, a znając Dufauxa i Xaviera jestem pewien, że zaskoczą czytelnika w najmniej oczekiwanym przez niego momencie.