Strony

18 września 2016

Armada #1: Ogień i popiół

Blisko 16 lat temu zaczęła się moja epicka przygoda z młodą Navis, młodą dziewczyną, będącą jedynym ocalałym rozbitkiem ziemskiego statku kosmicznego. Od tego czasu zarówno ja jak i literacka bohaterka, urosłem, dojrzałem i do pewnych spraw podchodzę inaczej. Mimo to uwielbiam nadal wracać do cyklu Armada, który od półtorej dekady, rok w rok prezentuje nowy rozdział. Postanowiłem zatem moim czytelnikom przybliżyć tą serię, bo mogą się darzyć osoby, które jej nie znają. Warto zaś po nią sięgnąć, aby poznać dziwaczny świat pełen różnorodnych ras, przyziemnych utarczek politycznych i epickich przygód młodej Ziemianki. A wszystko zaczęło się na planecie pokrytej nieprzebytą puszczą.

Pierwszy tom jest bardzo dynamiczny i już od samego początku mamy eksplozję (choć niezamierzoną) oraz trupa kosmity. Navis to młoda dziewczyna, wychowana w dziczy przez drapieżnego kota przypominającego tygrysa, imieniem Hayo. Żyje ona w zgodzie z naturą, poluje tylko wtedy gdy jest głodna i nie zabija bez potrzeby. Pewnego razu na planetę przybywa zwiadowca obcej cywilizacji, który w wyniku nieszczęśliwego wypadku roztrzaskuje się w lesie i ginie. Jego jaźń, czy też energetyczna forma, znajduje schronieni w ciele Navis, choć ta niczego nie podejrzewa. Niedługo potem przybywa inny okręt, gigantycznych wręcz rozmiarów, mający sterraformować powierzchnię planety aby dostosować ją do warunków życiowych jej nowych mieszkańców. Dowódca ekspedycji poszukując zaginionego zwiadowcy, który jest bardzo cenny dla floty, natrafia na młodą dziewczynę, z nieznanej nikomu rasy - Navis. Zaczyna się seria wydarzeń, która szybko zmierza do otwartego konfliktu, pomiędzy dziewczyną a najeźdźcami jej domu.

Na pierwszym planie mamy główną bohaterkę, którą dopiero co poznajemy. Jest dzika, impulsywna, ale też potrafi kierować się sercem. Gdy widzi, że ktoś znęca się nad słabszym, nie waha się spuścić napastnikowi łomotu. Jednak czytelnik poznaje tylko poszlaki z przeszłości Navis, która sama nie zna innego życia niż to w dżungli z wielkim kotem u boku. Z tego powodu odczucia takie jak nagość czy nieuzasadniona przemoc są jej, zaś kieruje się czystym instynktem i pewną dozą moralności, zaszczepiona jej w przeszłości, jednak nie wiadomo przez kogo.

Koło niej mamy dwie inne postaci - głównego antagonistę, zakutego w czarną, wręcz demoniczną, zbroję i jego poczciwego sługę, robota imieniem Snivel. Ten drugi przejawia bardzo ludzkie cechy, jak na zwykłą maszynę. Potrafi współczuć, samodzielnie myśleć, a co za tym idzie podejmować, w pełni świadomie, decyzje czy wręcz sprzeciwić się rozkazom. Wydaje się wręcz, że Snivel to w pełni rozumna żywa istota, nie zaś maszyna działająca na program składający się z linijek odpowiednio napisanego kodu. Nieco inaczej sprawa wygląda z jego panem. Heillig jest przywódcą swej rasy, zwanej Hotami, istot żyjących w ekstremalnie trudnych warunkach na frachtowcach gwiezdnych . Z tego powodu przekształca planetę, aby jego lud miał w końcu nowy dom. W tym celu nie waha się sprzeciwić traktatom Rady Armady i zniszczyć każdego kto stanie mu na drodze. Z jednej strony go rozumiemy, z drugiej to zwykły, zimny (o ironio) drań, a przynajmniej takiego gra.

Pierwszy tom Armady to swego rodzaju przestawienie kilku postaci, które w kolejnych tomach odegrają większą rolę. Najważniejszymi koło Navis, jest Snivel i Bobo, genetycznie wyhodowany robotnik z rasy Prolsów, który w wyniku pewnych wydarzeń zaczął samodzielnie myśleć. To ta trójka będzie odgrywała największą rolę w następnych albumach, co zresztą widać po pierwszym zeszycie. Seria ciekawie zapowiada się tez od strony wizualnej, gdyż posiada prostą i miłą dla oka kreskę, do tego czytelną. jednocześnie widać bogactwo oraz różnorodność lokacji czy postaci. Co tylko utrzymuje czytelnika przy albumie. Mimo ponad półtorej dekady na karku, Armada to nadal świetna Space Opera, zatem kto nie miał z nią jeszcze styczności niech nadrobi zaległość. Bo zwyczajnie warto.

Ocena - 8,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz