26 maja 2020

Binio Bill i Szalony Heronimo

Podróży sentymentalnej do czasów dzieciństwa ciąg dalszy, czyli tym razem wsiadam do wagonu z Binio Billem, którego stworzył i narysował Jerzy Wróblewski. Przyznaję się bez bicia, że wolałem inne komiksy tego autora. Do moich ulubionych należały przygody bohaterów z wyspy Umpli-Tumpli, "Figurki z Tilos", "Legendy wysypy labiryntu" czy wybrane komiksy około historyczne, gdzie scenariusze pisali inni autorzy. Nigdy też nie byłem fanem serii "Kapitan Żbik", choć doceniam jej wartość. A jak było z Binio Billem? Cóż, przez pewien czas, głównie w młodszych latach szczenięcych, za nim szalałem, ale potem został wyparty przez Lucky Luke'a. Dziś wracam do niego sporadycznie za sprawą wydawnictwa Kultura Gniewu i mimo wszystko miło spędzam czas nad ponowną lekturą.

Nie pamiętałem kompletnie tej historii, choć okładka nie była mi obca. Obstawiam, że fakt chęci poznania losów Geronimo oraz jego legendy wyparł z mojej pamięci ten konkretny album. Jednak po pewnym czasie w trakcie lektury wspomnienia zaczęły wracać i dotarło do mnie, że to właśnie za sprawą tej serii, a nie Lucky Luke'a, w ogóle zainteresowałem się prawdziwą historią Dzikiego Zachodu. W moim rodzinnym domu sporo było filmów oraz książek poświęconych tej tematyce, więc raczej nie powinno nikogo dziwić moje młodzieńcze zainteresowanie tematem. Dziś jednak ten zapał mocno przygasł, bowiem lepiej odnajduję się w kryminałach, thrillerach politycznych czy fantastyce. Lubię natomiast od czasu do czasu sięgnąć po western, zatem lektura tego komiksu była miłym, relaksującym i raczej nie zmuszającym mnie do myślenia odpoczynkiem.

W przeciwieństwie do Lucky Luke'a, który jest kierowany raczej do młodzieży niż dzieci, Binio Bill nie ma aż tylu smaczków odnoszących się do kultury, postaci czy wydarzeń tamtego okresu. Choć oczywiście nie jest ich kompletnie pozbawiony. Nie widzę też niczego złego w tym aspekcie, bowiem komiks docelowo ma trafić do dzieciaków, które raczej niedawno nauczyły się czytać. No może nie aż tak niedawno, ale też nie pochłaniają trylogii Sienkiewicza. Z drugiej strony podczas lektury zauważyłem kilka motywów nawiązujących bardzo wyraźnie do Lucky Luke'a. Na przykład scena z pogonią za kapeluszem albo relacje głównego bohatera z Indianami. Ktoś kto dłużej siedzi w obu seriach z pewnością wychwyci te zależności. I to jest fajne. Przynajmniej dla mnie. Warto zatem, aby ta seria trafiła do młodego pokolenia wraz z przygodami mieszkańców wyspy Umpli-Tumpli, bo klasykę warto znać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz