9 lutego 2020

Deadpool #7: Deadpool leci Szekspirem

No i mamy powrót starego, dobrego Deadpoola. Wygadanego, tym razem w nieco odmiennym stylu, co sugeruje już sam tytuł. Pierwsze dwa zeszyty znajdujące się w tym albumie ciągną główną fabułę, gdzie mamy problemy małżeńskie naszego herosa i wątek z Kapitanem Ameryką na usługach Hydry. Innymi słowy - nic szczególnie wyszukanego. Ot klasyczna powtórka z tego, co czytelnicy tej serii doskonale znają. No może z wyjątkiem wątku walentynkowego. Krótkiego i tak sobie rozegranego. Prawdziwa zabawa zaczyna się potem, gdy Deadpool trafia do sztuki Szekspira. A w zasadzie czterech jego sztuk.

Pierwsze co rzuca się w oczy to zmiana języka, tak aby przypominał on ten, którym posługiwał się w swych utworach Szekspir. Wypada to obłędnie i sam Deadpool zauważa, że coś mu się nie zgadza w jego wymowie, a gdy próbuje przestawić się na "normalne" słownictwo, niezbyt mu to wychodzi. W rezultacie nasz bohater zaczyna rzucać swoimi żartami w zupełnie innym stylu, co wielokrotnie rozbawiło mnie do łez. Naprawdę przednia robota ze strony autora tekstu, jak i polskich tłumaczy.

Po drugie zmienia się cały wystrój i mamy coś pomiędzy sceną teatralną, a rzeczywistością. Do tego całość zostaje przeniesiona kilka wieków wstecz, do czasów w których rozgrywają się poszczególne sztuki, a są to najbardziej znane utwory, czyli Romeo i Julia, Makbet, Hamlet i Król Lear. Na dokładkę wszystkie są ze sobą fabularnie wymieszane, co prowadzi do jeszcze zabawniejszych sytuacji. Sam finał jest natomiast iście... Deadpoolowy, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. Dlatego polecam ten konkretny album, bo nawet nie śledząc tej serii, przy lekturze samego wątku z Szekspirem, można paść ze śmiechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz