29 maja 2019

Obejrzane w kinie #1: Aladyn (2019)

Przyznaję, że wybierając się we wtorkowy wieczór do kina Helios w Opolu, nie miałem co do "Aladyna" jakichkolwiek oczekiwań. Czemu? Bowiem ogromna ilość recenzji mówiła w kółko, że to nijak ma się do animacji z 1992 roku, że postacie są płaskie i jednowymiarowe, piosenki po prostu poprawne, a tak w ogóle to nie czuć klimatu z dzieciństwa. Powtarzało się też, niczym mantra, jedno sformułowanie: "Disney zjada własny ogon i brak mu pomysłów na nowe filmy". Wiecie, dla mnie tak nie jest, bowiem aktorskie wersje ich animacji uważam za jedne z najlepszych i dojrzalszych baśni filmowych ostatnich 3 dekad. I to jest właśnie pomysł na coś nowego, a "Aladyn" od Guya Ritchie tylko to udowadnia. Tak, jestem tą osobą, która zakochała się w tym filmie i dostała w kinie w końcu coś nowego, bazującego jednocześnie na moich sentymentach do dzieciństwa. Zatem jeśli nie chce wam się czytać mojej dość długiej listy pochwał dla tego filmu, to mówiąc wprost - "Aladyn" to przepiękna, mądra oraz jednocześnie nostalgiczna arabska baśń, gdzie każda z postaci ma dużo do powiedzenia. I robi to dobrze. A teraz powiem wam, dlaczego tak to widzę :)

Pozwólcie, że pominę całą tą schematyczną gadkę, typu "Mistrz jest tylko jeden. Disney kiedyś to potrafił tworzyć filmy i bla, bla bla...". Tak, mam od groma ich animacji w domu na DVD, ale nie są jedynym studiem potrafiącym w tamtym okresie tworzyć ponadczasowe dzieła dla familii. Długi czas drażniło mnie, że studio wydaje się być coraz bardziej dziecinne, odchodząc od poważnych tematów. Gdy zaczęli przekładać swe animowane hity na filmy aktorskie, na początku byłem co do tego sceptyczny, ale po obejrzeniu "Maleficent" moje obawy prysły niczym bańka mydlana. Teraz nadszedł czas na jedną z moich ulubionych baśni i dostałem bardzo, ale to bardzo dużo.

Zacznijmy od najważniejszego - to nie jest ten naiwny, ironiczny, mononiebieski Aladyn z 1992 roku, który miał po prostu bawić zwariowanym humorem. Nie, to jest dojrzała baśń, poruszająca ważne tematy, takie jak chciwość, rolę kobiety w rodzinie królewskiej i krajach Arabskich, ojcowska nadopiekuńczość, czy historia o próbie uwierzenia w siebie samego. To historia trudnej przyjaźni ulicznego chłopca z dżinem oraz opowieść o zgorzkniałym sercu innego ulicznika, który z brudu slumsów dzięki swej determinacji trafił na dwór w roli wezyra. Owszem, jest w całym filmie sporo miejsca na żarty, gagi sytuacyjne, zabawy magią i pościgi na latającym dywanie, ale to tylko dodatek.


Jeśli miałbym wymienić postać, która dla mnie okazała się w całym spektaklu najważniejsza to będzie nią księżniczka Dżasmina (Naomi Scott). Ta bohaterka z płaskiej laleczki jaką znamy w animacji, wyrosła na młodą, w pełni samoświadomą kobietę, która nie chce być kolejną pacynką w trybach władzy. Troszczy się o swój lud, kocha swego ojca i jest wykształcona. Studiuje prawo, a kiedy tylko może zgłębia sztukę polityki. Jej konfrontacja z Dżafarem to prawdziwa perełka w całym filmie, bo mamy naprzeciw sobie silną kobietę, która nie chce ślepo oddawać się tradycji, oraz wezyra z manią na punkcie władzy, niegdyś będącego ulicznikiem i chowającym nadal stare urazy z tamtego okresu. Jednak to Dżasmina nadaje kształt opowieści oraz innym bohaterom. To ona wspiera ojca manipulowanego przez magię wezyra, to ona się przeciwstawia Dżafarowi, to ona odnajduje skarb w Aladynie i to ona strofuje księcia Ali za jego próżność i nadmierną pewność siebie. Tak, to zdecydowanie jedna z najważniejszych kobiecych postaci w tym spektaklu, ale jednocześnie nie przyćmiewa swoją osobą innych bohaterów i bohaterek, nawet tych znajdujących się na trzecim planie. Do tego utwór "Speechlees" w jej wykonaniu w moich oczach zasługuje na Oskara. Jeśli ktoś nie wie czemu, to TUTAJ znajdzie go na You Tube.

Zaraz obok niej jest... Dżini. Tak, Will Smith w tej roli wypadł genialnie, gdyż zastosował się do rady swego bohatera. Był sobą. Oddał hołd swemu wielkiemu poprzednikowi, Robinowi Williamsowi, ale nie starał się go kopiować. Był po prostu sobą, swoją wersją niebieskiego Dżina, który już dawno stracił wiarę w ludzi, ale nadal tryska humorem i marzy o tym aby być człowiekiem, bo tylko człowiek jest naprawdę wolny, nie zaś duch z lampy zmuszony do spełniania życzeń. To on uczy Aladyna czym jest chciwość, pożądanie władzy i jak to się kończy. Jednocześnie Aladyn, grany przez Mena Massoud, powoli staje się przyjacielem niebieskiego ducha pustyni, przywracając mu wiarę w ludzi. Jest tutaj relacja Pan-Dżin, ale oboje się nawzajem od siebie uczą. Nie można też zapominać o piosenkach w ich wykonaniu, które jednocześnie oddają hołd oryginałowi, ale też dodają sporo od siebie i robią to perfekcyjnie. Już sama piosenka wejściowa na początku filmu, śpiewana przez Willa Smitha, kupiła mnie od pierwszej zwrotki. "Arabska noc" w tej wersji jest po prostu czystą kwintesencja baśni Bliskiego Wschodu, gdzie czuć magię, bazary pełne przypraw, kolorowych tkanin i egzotycznych zwierząt.


Tak, scenografia oraz kostiumy w "Aladynie" są na bardzo wysokim poziomie. To rasowy przykład tego jak powinno się tworzyć filmy mające oddać baśniowy klimat Bliskiego Wschodu. Prawdziwy  kalejdoskop kolorów. Targowisko czy port w Agrabarze przywodziły mi na myśl orientalne zapachy z Baśni tysiąca i jednej nocy. W tym wszystkim idealnie pasowało nieco "bajkowe" CGI, w formie zwierząt czy niektórych elementów krajobrazu. Nadawało to jeszcze więcej magicznego klimatu całej scenerii. Jaskinia Cudów, gdzie była przechowywana lampa, wraz z jej zakazanym skarbem oraz późniejszy gniew ducha jaskini wygląda oszałamiająco. Aż żałuję, że nie byłem na wersji 3D, ale niestety taka była zarezerwowana tylko pod dubbing, a po prostu grzechem byłoby dla mnie nie usłyszeć tego filmu w oryginale.

Wracając jeszcze do postaci Dżafara, to początkowo nie byłem do niego przekonany, ale dość szybko zmieniłem zdanie. Jego pragnienie władzy ma tutaj o wiele szerszą podstawę, tak samo dążenie do konfliktu z sąsiednim krajem, z którego pochodzi matka Dżasminy. Filmowy wezyr jest wyrachowany, ale przy tym przez większość czasu nie emanuje mrokiem na lewo i prawo. Zamiast tego potrafi zdobywać zaufanie ludzi, którzy potem mu służą, aby następnie bez mrugnięcia okiem ich zdradzić. Towarzyszy mu Iago, wierna papuga, której rola jest rewelacyjnie zbudowana. To tak naprawdę szpieg, zaufany przyjaciel, który nie opuścił swego pana w potrzebie, a przy tym jest bardzo rozumny.


Jeśli mowa o postaciach trzecioplanowych, to każda z nich ma sporo czasu ekranowego i odgrywa ważną rolę w całym filmie. Dalia, osobista służka księżniczki, która nawiązuje znajomość z Dżinem w jego ludzkiej postaci. Hakim, dowódca straży pałacowej, oddany swemu władcy i jego córce. Sułtan, który stał się nadopiekuńczy po stracie żony i w efekcie ze strachu przed utratą córki, niemal uwięził ja w pałacu. Abu, małpi spryciarz i złodziej, wierny towarzysz Aladyna, który jest gotów ryzykować dla niego życie. No i magiczny latający dywan, stary druh Dżina, który dzięki pomocy Aladyna wydostał się z Jaskini Cudów. Tak, każda z tych postaci ma własna historię, opowiada ją i umiejętnie wplata do całego scenariusza.

Mógłbym tak jeszcze długo chwalić najnowszego "Aladyna", ale nie mam zamiaru nikogo przekonywać, że jest lepszy od animacji z 1992 roku. Bo tak nie jest. To inny film, oddający hołd swemu pierwowzorowi, ale potrafiący iść własną ścieżką. I za to dziękuję ludziom którzy pracowali nad tą wizją "Aladyna". Dali mi na nowo poczuć smak dzieciństwa, powrócić do sentymentów, ale jednocześnie potraktowali jak dojrzałego widza, serwując genialną baśń prosto z serca arabskiej pustyni. Widać, że nie jestem jedyny, bo mimo średnich recenzji, to ludzie zagłosowali swymi portfelami i ochoczo chodzą do kina oraz chwalą ten film. Zapraszam was zatem do kina na tą przecudną historię o trudnych wyborach, pogoni za władzą i budowaniem prawdziwej przyjaźni, a w drodze niech wam towarzyszy ta piosenka :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz