16 sierpnia 2017

Wolverine Snikt

Wolverine był jedną z moich ulubionych postaci z czasów dzieciństwa, który stał na równi z Batmanem, Spawnem i Punisherem. Pod koniec liceum jednak porzuciłem niemal na dobre świat mutantów i innych superbohaterów na rzecz komiksów frankońskich. Dziś natomiast lubię wracać do tego gatunku, jednak czasem bardzo żałuję tej decyzji. "Wolverine Snikt" jest jednym z powodów tego stanu rzeczy. Początkowo miałem opory aby sięgnąć po ten tytuł i trzeba było słuchać głosu rozsądku. Ostatecznie dałem się skusić i teraz staram się wyrzucić z pamięci prace Tsutomu Nihei. Dlaczego? Bo zhańbił dobre imię Wolverina i to chyba na każdy możliwy sposób.

Zacznijmy od rzeczy najważniejszej - scenariusz prezentuje poziom bardzo słabego ucznia podstawówki. Nie mam tutaj na myśli jakiejś przenośni, tylko naprawdę to wygląda jakby zostało napisane przez mało rozgarniętego ucznia, chcącego pokazać, że potrafi napisać coś lepiej od Snydera czy Jenkinsa. Fabuła jest naiwna i miejscami wręcz prostacka, początek nie zaciekawia, a finał przynudza do tego stopnia, że można zasnąć. Zresztą już po kilku stronach czytelnik jest wstanie przewidzieć calutki scenariusz, co wcale komiksowi nie pomaga.

Akcja komiksu zaczyna się w naszych czasach, gdzie Logan spotyka młodą kobietę imieniem Fusa. dziewczyna przenosi go w przyszłość, jak łatwo się domyślić mroczną i pełną morderczych stworów, gdzie ludzie stoją na krawędzi zagłady. Fusa prosi X-Mena o pomoc w walce z Mandate, biomechanicznymi monstrami, których pochodzenie... jest bardzo głupio pomyślane. W praktyce to co napisałem powyżej opisuje całą fabułę, ponieważ jak łatwo się domyślić Wolverine staje do walki z najdurniejszym przeciwnikiem jakiego kiedykolwiek postawiono mu na drodze. Dlaczego? Bowiem Mandate to świadoma bakteria osadzona w organicznej kuli wypełnionej czerwonym płynem, która postanowiła zbudować sobie ciało i wybić ludzkość.


Geneza powstania bakterii i zyskania przez nią świadomości jest słaba, ale to jak przeobraziła się w Mandate to już szczyt idiotyzmu. Jeszcze głupiej wygląda jej, hmm.... rozwój(?). Pomijając już fakt, ze mieliśmy do czynienia z podobnym zabiegiem niezliczone ilości razy, to w dużej liczbie wypadków całość miała sens. Na przykład gdy buntowała się sztuczna inteligencja jak Skynet albo choćby w formie dziwnego wirusa, którego można było spotkać w grze "Homeworld Cataclysm". Są to przykłady jak ten temat można ciekawie ugryźć i mimo powtarzalnej konwencji wypada on ciekawie. To samo można było zrobić i w tym wypadku, a zamiast tego dostaliśmy głupotę podpartą głupotą.

Jeśli idzie o rysunek to też nie jest zbyt dobrze. Kilka potworów prezentowało się ciekawie, miejscami kolorystyka też dawała radę, ale mangowe, delikatne, lalkowate twarzyczki dziewczynek nijak nie pasują mi do komiksów o Wolverinie. Szczególnie, że w wielu miejscach wygląda jak milusi nastolatek tylko z gęstszym zarostem na twarzy. W ogólnym rozrachunku wypada to słabo.


"Wolverine Snikt" jest jak dotąd najgorszym komiksem o przygodach Logana jaki wpadł mi w ręce. Przy nim "Origin 2" to wręcz arcydzieło. Na szczęście tekstu jest tutaj mało, więc lektura nie zajęła mi zbyt wiele czasu. Z drugiej strony można go było lepiej spożytkować. Co prawda nie był to najgorszy komiks jaki przeczytałem w ogóle, ale zdecydowanie wolałbym aby nigdy nie stanął na mojej drodze. Może komuś taka dziwna konwencja Wolverina się spodoba, jednak osobiście w to wątpię.