17 sierpnia 2017

Batman #1: Trybunał Sów

Scott Snyder jest świetnym scenarzystą, jednak mimo genialnych pomysłów ma problem z ich pociągnięciem w dłuższych seriach. "Wiedźmy" wyszły mu genialnie, jednak "Batman" już tak cudownie nie wygląda. Niemniej pierwszy tom, zatytułowany "Trybunał Sów" to prawdziwa perełka i aż dziw bierze jakim cudem ta seria przeistoczyła się cudaczną plątaninę co można zaobserwować w ósmym tomie o podtytule "Bloom". Zacznijmy jednak od początku, od legendy mówiącej o sowach rządzących potajemnie Gotham i tym co je łączy z rodziną Waynów.

Początek zaczyna się bardzo mocno w Arkham, gdzie Batman rozprawia się z całą grupą dobrze mu znanych superzłoczyńców. Jest to swoista perełka na tle prawdziwego zagrożenia jakie czyha w mrokach Gotham. Po zażegnaniu zagrożenia wraca do swej siedziby gdzie jako Bruce Wayne wydał przyjęcie. Prezentuje tam plan przebudowy miasta, co ma polepszyć byt jego mieszkańcom i zapewnić przypływ nowych inwestorów. Jednak tajemniczy Trybunał Sów, w którego istnienie nie wierzy nawet Bruce Wayne, ma inne plany co do miasta. Gdy Bruce staje się celem ataku ich zabójcy, Batman rusza na łowy jednak tym razem to on jest ofiarą.

Olbrzymią zaletą tego albumu jest scenariusz. Jest to rasowy, detektywistyczny thriller, pełen zagadek, pytań pozostawionych bez odpowiedzi i umiejętnie zachęcający czytelnika do dalszej lektury. Postać Brucea Wayne jest tutaj bardzo wyrazista. Nie miałem wrażenia, że widzę tylko i wyłącznie zamaskowanego bohatera, zwanego Batmanem. Tym razem to był raczej tylko pseudonim, strój, zaś prawdziwym detektywem stał się Bruce. Uczucie to wzmocnił potem jeden z dalszych punktów opowieści będący wspomnieniem samotnego milionera oraz bajecznie wykreowany finał. Boże, jest napisany po prostu genialnie i po jego lekturze mamy równie ciekawy epilog, zachęcający od razu do sięgnięcia po kolejny album. To jest właśnie Snyder jakiego lubię oraz cenię. Szkoda tylko, że nie zawsze potrafi utrzymać do końca tak wysoki poziom.


Warto też zwrócić uwagę jak Snyder zbudował całą otoczkę wokół legendy Trybunału Sów. Czytelnik wie, że Trybunał istnieje, domyśla się kto stoi za jego sterami, jak wielka jest ta organizacja i tak dalej. Tymczasem nie ma powodów aby przyznać rację postaciom uznającym ich za legendę i bajeczkę dla dzieci. Wszelkie dowody bowiem wskazują na to, że taka organizacja nie ma prawa istnieć. Oczywiście do czasu, bowiem każda zagadka ma swoje rozwiązanie, jednak często skupiając się na nieistotnych szczegółach, trudno dostrzec istotne wskazówki. Jak to mówią: "Najciemniej jest pod latarnią". To buduje napięcie niczym w filmie "Siedem" co tylko przekłada się na niezapomniany klimat i zachęca do dalszej lektury.

Ten jest potęgowany genialnym rysunkiem  Grega Capullo, przy którym pracowali też Jonathan Glapion (tusz) i Fco (kolory). Największe brawa należą się tutaj Glapion'owi za jego pracę, ponieważ bardzo dużo tutaj bardzo mrocznych i ciemnych miejsc. Często akcja dzieje się nocą lub w podziemiach, natomiast poziom detali w każdym z kadrów jest bardzo duży. Greg Capullo nie lenił się i narysował naprawdę bardzo bogaty w detale album, co tylko podnosi jego wartość. Widać to szczególnie podczas scen akcji czy przeczesywania Gotham w poszukiwaniu kryjówek zabójców Trybunału, zwanych Szponami.


"Trybunał Sów" to naprawdę genialna praca pod każdym kątem i aż dziw bierze w jakim kierunku się potoczyła. Jednak warto i tak sięgnąć po tą serię. Choćby dla kilku pierwszych tomów. To w nich Snyder pokazał swój prawdziwy talent oraz potencjał. Komiks jest zdecydowanie skierowany do dorosłego odbiorcy (zresztą ma stosowny znaczek na okładce), ale jednocześnie nawet osoba nie siedząca mocno w uniwersum Batmana, będzie tutaj w pełni czerpała radość z lektury. Tak naprawdę może być ona znacznie większa, szczególnie jeśli nie słyszało się wcześniej o Trybunale Sów, który przecież jest zwykłym mitem Gotham.