15 listopada 2016

Będziesz smażyć się w piekle

Lubię posłuchać czasem mocniejszego brzmienia, jednak nigdy nie bylem fanem super mocnych zespołów metalowych. Nie chcę tutaj za zbytnio rzucać terminologią, gdyż zwyczajnie jej nie znam (i nie za bardzo rozumiem), ale twórcy tacy jak Behemot, Cannibal Corpse czy Napalm Death nigdy nie gościły na stałe w moich zestawieniach. Czasem zaplątał się jakiś utwór Opeth lub Sepultury, jednak zdecydowanie dominowały Linkin Park, Iron Maiden albo Metalica. Niemniej po komiks Prosiaka, a w zasadzie Krzysztofa "Prosiaka" Owedyka, sięgnąłem ze sporym zainteresowaniem, choć nie robiłem sobie szczególnych nadziei. Szybko się przekonałem, że jego praca jest nie tylko ciekawa, ale zwyczajnie genialna. Oto opowieść o tym jak człowiek wykorzystując pasję i miłość do muzyki innych ludzi, grabi, wykorzystuje i znęca się nad tymi, bez których byłby nikim. Jest to też historia młodego ojca i męża, biegnącego ślepo za marzeniem oraz pokazująca przewrotność losu.

Poznajcie Tarantula, młodego gitarzystę, który dotąd grywał w małych zespołach oraz po knajpach i barach. Jednak porzucił ten proceder i postawił wszystko na jedną kartę - Deathstar. Zespół należący do gościa nazywanego przez wszystkich Lord Solo, uchodzi za jedną z najlepszych, polskich grup metalowych na świecie, jednak współpraca z nim nie cieszy się dobrą reputacją. Co chwilę jakiś z członków zespołu odchodzi, zaś opinia o liderze zespołu jest bardzo negatywna. Jednak Tarantula to nie zniechęca i ostatecznie dostaje się do drużyny. Szybko jednak odkrywa jak brudny jest rynek muzyczny kryjący się za kurtyną wielkiej sceny. Bowiem gdy gasną światła, nic nie jest takie samo jak na plakacie.


Mimo że opisywany tutaj zespół oraz postacie są fikcyjne, to autor wzorował się na prawdziwych wydarzeniach, przedstawionych mu przez przyjaciółkę jego żony, której mąż jest gitarzystą w jednym z takich zespołów muzycznych. To jej wspomnienia i opowieści były paliwem dla stworzenia tego komiksu, zaś sam autor dorzucił do niego trochę humoru sytuacyjnego, składając wszystko w sensowną całość. Z drugiej strony pokazał realia życia na i poza wielka sceną jak i zwykłą szarą codzienność, zwykłych szarych Polaków. Nie tych z wiadomości, medialnych statystyk co zarabiają średnią krajową, tylko najzwyklejszych ludzi, ciężko pracujących aby starczyło od pierwszego do pierwszego. I za to mu chwała, bo czyta się to fantastycznie, a jednocześnie łatwo nam się utożsamić z tak "zwykłymi" bohaterami.

Komiks skupia się głównie na Tarantulu i jego żonie Dadze oraz ich córce, która ma problemy ze wzrokiem. Żyją bardzo skromnie, mają debety na koncie, czasem pożyczają od rodziców, ale się nie poddają. Ich pasją jest muzyka, w tym wypadku ciężka, jednak to typowa, polska rodzina lubiąca się śmiać, mająca swoje lepsze i gorsze dni oraz borykająca się z trudami dnia codziennego. Gdy Tarantul dostaje się w końcu do wymarzonego zespołu, jego żona szybko odkrywa, że jest tam mocno kantowany przez jego lidera. Lord Solo ma prawo do wszystkiego, a z wynagrodzenia potrąca swym muzykom gorsz za każdą pierdołę od biletów po wyżywienie. Do tego wszystko co zagrają, napiszą lub wymyślą z automatu staje się własnością Deathstar czyli w praktyce Lorda Solo.


Na przykładzie Lorda autor świetnie pokazał zachłanność, którą można przypisać nie tylko wielkim artystom ale też korporacjom. Facet ma wszystko - własną sieć sklepów z sprzętem do grania, firmę produkującą taki sprzęt, zespół i jego światową markę. Ogólnie żyje jak typowy bogacz, który dorobił się na pracy innych wykorzystując ich naiwność. Przy czym wymaga od swych ludzi największego poświęcenia, a płaci im marnie, o ile wcale. W prowadzenie interesów tak aby wszystko wyglądało legalnie oraz uczciwie pomaga mu jego menadżer Satanisław, będący poniekąd wizualną parodią stereotypowego prawnika-krwiopijcy, działającego na rzecz swego "Pana", który go dobrze traktuje. Oto brud jaki kryje się za kurtyną wielkiej sceny, a o którym jedynie krążą plotki, jednak fani puszczają je mimo uszu bo chcą usłyszeć swój ukochany kawałek.

Obok tej dwójki znajdują się Dworf, perkusista zespołu, i Bogey, basista. Obaj wprowadzają nieco akcentu humorystycznego do całej opowieści, choć nieraz to śmiech przez łzy. W przypadku Dworfa wypada to najciekawiej bo mamy do czynienia z Ślązakiem, gadającym w swym ojczystym języku, z czego nieraz nabijają się inni. Autor bardzo zadbał aby wypadło to realistycznie i radził się odpowiednich ludzi, którzy przez cały okres prac nad komiksem poprawiali mu tekst, dbając o śląską gwarę. Postać ta też mimowolnie wprowadza na twarzy czytelnika uśmiech, czasem przechodzący w głupkowaty rechot, gdyż jest karłem, stąd też jego ksywa. Jednocześnie to genialny perkusista o bardzo niewyparzonym języku. Bogey natomiast to kompletne przeciwieństwo swego towarzysza. Pulchniutki, spokojny i małomówny, mieszkający z ojcem alkoholikiem, który obwinia go o wszystko. Jednak czytelnik szybko zaczyna czuć do niego sympatię, a w finale gotów jest uronić nie jedną łzę, gdy pewne sprawy wychodzą na jaw.


Będziesz smażyć się w piekle to prawdziwy majstersztyk. Można byłoby o nim jeszcze pisać długo i namiętnie zachwycając się kreską, świetnym utrzymaniem całości w czarno-białej tonacji czy formie podziału rozdziałów na piosenki z fikcyjnego albumu. Ostatnia z nich wręcz poraża i czytelnik zbiera szczękę z podłogi po raz drugi, gdyż dwa "utwory" wcześniej uczynił to za pierwszym razem. Komiks pokazał do czego jest wstanie posunąć się człowiek zarówno oślepiony blaskiem jupiterów z wielkiej sceny jak i taki, który chce za każdym razem szokować, przekraczając granice zdrowego rozsądku. na tle tego wszystkiego mamy zwykłe, nieraz usiane dramatami, życie zwykłych ludzi. Nie gwiazd, nie celebrytów, a tak zwanych szaraków, potrafiących się cieszyć z ładnej pogody czy faktu, że są rodziną. To właśnie oni uświadamiają nam, że czasem nie warto gonić za sławą i wielkimi marzeniami, bo własnym ego nie nakarmi się rodziny ani nie opłaci rachunków.

Ocena - 10!!/10